Posłowie wątpią, aby rząd zdążył znaleźć do połowy roku inwestorów dla stoczni w Szczecinie i w Gdyni. Jak ktoś
nieoficjalnie zauważył, ci którzy się zgłosili do rozmów i ci którzy być może się jeszcze zgłoszą, doskonale wiedzą, że polski rząd ma nóż na gardle, bo terminy prywatyzacyjne określone przez Brukselę
gonią. Tymczasem wciąż nie wiadomo, ile doków i pochylni będą musieli rozmontować Polacy.
Podczas ostatniego wyjazdowego posiedzenia Sejmowej Komisji Skarbu Państwa, które odbyło się w siedzibie
Stoczni Szczecińskiej Nowej, posłowie poparli twarde negocjacje z Brukselą i starania rządu o znalezienie nowych właścicieli dla stoczniowych spółek.
Czy firmy przetrwają do prywatyzacji? Prezes
SSN Tomasz Olszewski poinformował, że jego spółka podpisała dwie umowy z konsorcjami banków, co teoretycznie gwarantuje budowę 18 statków (z tego jeden został już sfinansowany). - Czekamy na kolejne
przelewy kredytów na konto stoczni - powiedział posłom. - Mam nadzieję, że w najbliższych dnia pieniądze się pojawią...
Właśnie "szarpane", z długimi przerwami, finansowanie jest głównym
problemem stoczni. Ociągały się nawet państwowe agendy jak Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Przypomniał o tym zirytowany poseł Krzysztof Zaremba. - Co Ministerstwo Skarbu zamierza zrobić z
dotychczasową praktyką strajku włoskiego Korporacji? - pytał. - Przecież od prawie roku w Szczecinie trwał chocholi taniec wokół tego, by stocznia była w stanie uruchomić pieniądze, które na jej konto
wpłacili armatorzy w formie zaliczek na budowane jednostki.
Sen z powiek spędza jednak polskim negocjatorom upieranie się przez Komisję Europejską przy 40-procentowej redukcji mocy produkcyjnych.
Zarządy firm twierdzą, że taki warunek zniechęci zainteresowanych kupnem spółek. W Szczecinie poinformowano, że możliwe będzie co najwyżej zamknięcie najmniejszej pochylni Wulkan 1, ale po 2010 r, bo
trzeba zrealizować kontrakty. To oznaczałoby ok. 25 procent mocy mniej. Na ul. Hutniczej nie dopuszczają natomiast myśli o likwidacji jeszcze jednej pochylni, bo firma byłaby po prostu trwale
nierentowna.
Zaremba polemizował z argumentem unijnej komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes, że za Odrą zredukowano moce o 40 procent. - Niemcy do dziś korzystają, i jeżeli traktat europejski się
nie zmieni, nadal będą korzystać z uprzywilejowanej pozycji w byłej NRD. To pozwala im na finansowanie "pod stołem" infrastruktury. Przykładem jest stocznia w Stralsundzie. W latach 70. i 80. w ogóle
nie dorównywała ona Stoczni Szczecińskiej skalą i mocami. Natomiast za pośrednictwem budżetu federalnego wpompowano ponad 90 mln euro w kryty dok na dwa statki - podkreślał.
Zaremba przekonywał, że w
tej sytuacji nasi negocjatorzy nie powinni się poddawać, bo polityka UE pozwoliła Niemcom zbudować de facto swój przemysł okrętowy od nowa.
Jacek Piechota, były SLD-owski minister gospodarki,
przypomniał, że "procesy decyzyjne w Brukseli trwają latami"; KE nie podejmuje decyzji samodzielnie, bo słucha 27 krajów członkowskich i przedstawicieli stoczni konkurencyjnych. Potem wraca do
negocjacyjnego stołu. Piechota obawia się więc, że decyzja co do ostatecznej skali redukcji instalacji stoczniowych może się przewlec, a to z kolei może zniechęcać potencjalnych inwestorów, którzy
przecież muszą wcześniej wiedzieć, czy opłaci im się wejść do okrojonej firmy.
Z drugiej strony były minister stwierdził, że w decyzjach Brukseli jest "duże pole uznaniowości", więc wszystko
może się zdarzyć podczas negocjacji.