Naczelnik zbuntował się i wysłał skargę na dyrektora pionu, który jest jego zwierzchnikiem. Do ministra. Minister nie otrzymał doniesienia,
a dyrektor twierdzi, że podwładny myli fakty.
Ryszard Sieniuć w administracji morskiej pracuje już 25 lat. w 2002 r. za SLD-owca Piotra Nowakowskiego został naczelnikiem Bazy Oznakowania
Nawigacyjnego Urzędu Morskiego przy ul. Światowida w Szczecinie (UMS). Baza to ok. 90 pracowników i 19 jednostek pływających. - Gdy przyszedłem, była tu znaczna rozrzutność pieniędzy podatnika. Malowanie
pław zlecano obcej firmie, co w 2002 r. kosztowało 93 tys zł. Powiedziałem „nie”. Sami będziemy wykonywać remonty. W pierwszym roku oszczędziliśmy 80 tys. Obecnie rocznie oszczędzamy
600 tys. zł – wylicza.
Sieniuć zadbał też o otoczenie bazy w zapomnianej przez miasto dzielnicy. Pracownicy odgruzowali placyk obok, zrobili ławki, huśtawki, boisko, „odbył się
festyn z okazji Dnia Dziecka, zorganizowany przez pracowników BON dla mieszkańców dzielnicy Golęcino-Gocław”. Od rady osiedla dostał honorową nagrodę.
Ale Nowakowskiego odwołano, a w
urzędzie powiało nowym. Drugi już raz, bo najpierw powołano dyrekcję z poparcia Radia Maryja, a potem - jak ministrem gospodarki morskiej został Rafał Wiechecki - tamtą odwołano i powołano kolejną, LPR-
owską.
W lipcu ub.r. Sieniuć zaprotestował w piśmie do dyrektora UMS Józefa Gawłowicza (potem odwołanego). Gdy bowiem był na urlopie, jego zwierzchnik – dyr. pionu Zenon Kozłowski
zorganizował spotkanie z udziałem szefowej Solidarności '80, podwładnej naczelnika. Celem miało być przekonanie dyrektora UMS, że naczelnik jest nieodpowiedni, a baza źle funkcjonuje i trzeba dokonać
zmian struktury.
Potem było drugie spotkanie, ale już z kompletem związków. Skończyło się zgrzytem i pomówieniem o mobbing. - Przewodnicząca Solidarności '80 zarzuciła, że przeze mnie
samobójstwo popełnił jeden z pracowników, a drugi się rozchorował – żali się naczelnik. Ponieważ nie odwołała tych słów, pozwał ją przed sąd.
W liście do ministra Wiecheckiego naczelnik
skrytykował zmiany organizacyjne w pionie oznakowania nawigacyjnego, które zamierzał wprowadzić dyrektor Kozłowski. - Napisałem, co myślę, bo musiałem się bronić; oni knuli za moimi plecami –
wyjaśnia. Tak więc, jego zdaniem, nowa struktura niepotrzebnie powiększy liczbę kierowników w stosunku do pracowników. Więcej wydziałów spowoduje chaos i rozmycie kompetencji. Efektem takiego rozmycia
było - uważa - wycięcie dobrych znaków nawigacyjnych w Trzebieży. Kto inny zlecał, a kto inny nadzorował, zaś jego baza nie była poinformowana o szczegółach.
- Fikcyjny był remont pomostów na
czwartej bramie torowej – mówi. Były przerdzewiałe, ktoś tylko zamaskował dziury. I jak widział, że ja wiem więcej takich rzeczy, to coraz bardziej się do mnie zniechęcał – uważa
naczelnik.
Kolejnym polem konfliktu stała się kotłownia. Montaż nowego kotła wykonała firma z zewnątrz za 17 tys. złotych, a jego zdaniem można było siłami własnymi za 1,5-2 tys. zł. Przy odbiorze
doszło do spięcia - okazało się, że wykonawca nie ma uprawnień serwisanta i certyfikatu kominiarskiego.
Twierdzi też, iż za kilka milionów złotych wybudowali statek „Wega”,
który miał być jednostką hydrograficzną do prac sondażowych, ale po wybudowaniu zdemontowano całe wyposażenie do tego celu i ani razu nie wykonywała takich zadań.
W liście do ministra wypomniał też
zamówienie wadliwych, jego zdaniem, pław, które trzeba było przebudować. Oszacował, że na stan UMS nie wprowadzono również budowli morskich, o szacunkowej wartości ponad 1,8 mln zł.
Dyrektor pionu
Zenon Kozłowski odpowiada, że w wyżej wymienionych sprawach naczelnik mija się z prawdą. - Po powrocie do urzędu zacząłem się przyglądać stanowi konserwacyjnemu oznakowania. Miałem uwagi. Konflikt
rozpoczął się, gdy zacząłem się interesować zakresami prac. Pan naczelnik, niestety, nie do końca potrafił uzasadnić remonty – twierdzi dyr. Kozłowski. Jego zdaniem z tymi 600 tysiącami
oszczędności to „przesada”: - To taka oszczędność, że nie realizuje się zaleceń dotyczących remontu znaków.
- Na przykład co do kwestii pomostów, to były one tylko odświeżane. -
Naczelnik nie mógł wiedzieć, co było przedmiotem zlecenia. Ja byłem natomiast członkiem komisji odbierającej te pomosty - wyjaśnia.
Mówi też, iż na naczelnika żalili się pracownicy i związkowcy. W
skardze do dyrektora na pięć organizacji podpisały się trzy. - W czerwcu odbyło się spotkanie dyrekcji z pracownikami bazy, bo sytuacja rzeczywiście była nie najlepsza; przychodzili do mnie z płaczem.
Bezpośrednie rozmowy z naczelnikiem nie do końca zdawały egzamin, jakoś nie przyjmował tego do siebie – twierdzi Kozłowski.
Uważa, iż wystąpienia naczelnika przeciw dyrekcji rozpoczęły się po
upomnieniu za płyty betonowe, których wprowadzenia na stan naczelnik miał nie dopilnować. Jednak szefowa „Solidarności”, do której należy Sieniuć, broni w tej sprawie naczelnika.
Trudno dojść do sedna konfliktu, bo przewodniczący związków z UMS nagle rezygnują z rozmowy na temat naczelnika Sieniucia. Po jednym ze spotkań w urzędzie słychać jednak ironiczną uwagę na jego temat.
Pragnący zachować anonimowość pracownik mówi, że to rozgrywka bardziej personalna niż merytoryczna. Broni naczelnika Piotr Nowakowski, były dyrektor UMS. - To prawy człowiek. Jest skrupulatny, a na bazie
zrobił porządek. Potem niektórzy jego podwładni zaczęli do mnie pisać donosy. Państwem w państwie był tam wydział elektryczny i stamtąd poszedł atak na Sieniucia. A prosiłem Kozłowskiego, aby dać spokój
naczelnikowi.
- Porządek był OK, a styl? Ocena jest bardzo trudna, bo za Nowakowskiego nikt się nie skarżył, a teraz próbuje się wygrzebywać sprawy z przeszłości - uważa przewodnicząca
„Solidarności”. - Dyrektor Kozłowski nie mógł go odsunąć administracyjnie, to próbuje rękami ludzi i powołuje komisję robotniczą, a który podwładny jest zadowolony z szefa - mówi
zastępca Sieniucia.
- Minister Wiechecki powinien zarządzić kontrolę, bo zwrócił się do niego pracownik - mówią w „Solidarności”. Szef resortu twierdzi, że nie dotarł do niego
list naczelnika: - Nie wszystko do mnie trafia, jeżeli nie ma dopisku „do rąk własnych”. Obiecuję, że zajmie się tym któryś z dyrektorów departamentów. Jeżeli będzie prawdopodobieństwo
jakichś nieprawidłowości, to niewątpliwie zlecimy kontrolę. Ale myślę, że takich problemów nie ma, chociaż nigdy nic nie wiadomo.
Kozłowski: - Stwierdzenia naczelnika Sieniucia są na granicy
pomówienia. Na dobrą sprawę powinienem zgłosić to do prokuratury. Wypisuje różne bzdury, odgrażał się, że pójdzie do prasy. Stwierdził, że jestem w dobrych układach z ministrem, że się tym chwalę.
Sieniuć: - Niestety, u nas nie wyciągają wniosków z błędów, bo się na tym nie znają. W takich sytuacjach będę się buntował, chyba że nie zdążę, bo mnie wywalą. Zresztą i tak już jestem z tym pogodzony.