Bruksela domaga się od Polski drastycznej redukcji mocy produkcyjnych stoczni - nawet o 40 procent. Warszawa
nie chce się na to zgodzić. Wyklucza też zamknięcie któregoś z zakładów. Jednak każda ze stron oblicza cięcia na podstawie odmiennych danych wyjściowych.
- Polski rząd proponuje zmniejszenie mocy
produkcyjnych polskich stoczni do 650 tys. CGT (miernik produktywności stoczni stosowany przez kraje OECD), by przekonać Komisję Europejską do zatwierdzenia pomocy publicznej - powiedział w piątek w
Brukseli wiceminister gospodarki Paweł Poncyljusz.
Jednak dla brukselskich urzędników taka redukcja będzie niewystarczająca.
Po piątkowej rozmowie z Humbertem Drabbe, dyrektorem Dyrekcji
Generalnej KE ds. Konkurencji, Poncyliusz i jego rozmówca pozostali przy swoich stanowiskach.
Polski rząd proponuje, by cięcia sięgnęły średnio 30 proc. potencjału zakładów, szacowanego na 920 tys.
CGT. Przemawia za tym fakt, że stocznie i tak nie wykorzystują w pełni tych możliwości z powodu braku płynności finansowej.
- Jednak KE chce obliczenia redukcji w stosunku do rzeczywistej wielkości
produkcji, wynoszącej między 500 a 600 tys. CGT, i żąda takich cięć, by ostatecznie potencjał ograniczyć do tego poziomu - relacjonował Poncyljusz. - Redukcje mocy to jest cena, jaką płaci się za pomoc
publiczną, która umożliwiła przetrwanie zakładom - dodał.
Resort gospodarki chce, żeby cięcia polegały na wyłączeniu z eksploatacji niektórych instalacji; Gdyni wyłącznie małego doku, w Szczecinie
- pochylni Wulkan 1 oraz pochylni bocznej B5 w Gdańsku. Bruksela uważa, że to za mało, bo te wyłączenia powinny być związane z lepszym wykorzystaniem tych doków i pochylni, które nadal będą czynne, co z
kolei przełoży się na wzrost mocy produkcyjnych. Dlatego oczekuje zamknięcia dodatkowych instalacji wraz z ich demontażem, a nie - jak wolałby polski rząd - odłączenia (np. poprzez zaspawanie dostępu) na
określony czas.
Zdaniem pragnącego zachować anonimowość stoczniowca ze Stoczni Szczecińskiej Nowej, cięcia zdolności o 40, a może i więcej procent sprawią, że spółki staną się nieatrakcyjne dla
potencjalnych inwestorów, a w porównaniu z nowoczesnymi firmami np. niemieckimi produkcja - nieopłacalna.
Jak poinformowała PAP, rozmowy mają być kontynuowane w ciągu najbliższych dwóch-trzech
tygodni na poziomie ekspertów KE i przedstawicieli zainteresowanych stoczni. Potem zaplanowano kolejne spotkanie między Poncyljuszem a Drabbe. Ostatecznej decyzji KE nie należy się spodziewać wcześniej
niż w maju.
- Przed nami kilka miesięcy trudnych i szczegółowych rozmów - przyznał Poncyliusz.