Adler Schiffe - armator jednostki, na pokładzie której uprowadzono do Niemiec troje polskich celników - zastąpi ją inną. Komendant
Morskiego Oddziału Straży Granicznej umieścił bowiem "Adler-Dania" na liście podejrzanych statków, co oznacza, że zostanie zatrzymany, gdy wpłynie na polskie wody morskie.
We wtorek niemiecki
statek wycieczkowy "Adler-Dania" w obawie przed kontrolą sklepu, w którym na polskich wodach sprzedawano papierosy i alkohol bez akcyzy, uciekł do Heringsdorfu, uprowadzając troje celników. Usiłowała
mu to udaremnić jednostka MOSG, której funkcjonariusze oddali w stronę zbiega dwa świetle sygnały ostrzegawcze, nakazujące bezwględne zatrzymanie się.
Po wpłynięciu do Heringsdorfu kapitan statku
wezwał policję, bo - jego zdaniem - polscy celnicy przebywali na nim nielegalnie i w sposób nieuprawniony usiłowali wejść do szczególnie chronionej jego części. Po potwierdzeniu, że na "Adler-Dania"
są funkcjonariusze Służby Celnej RP, policjanci umożliwili im dotarcie przez Ahlbeck do Świnoujścia.
Armator podjął decyzję o wstrzymaniu od środy rejsów do polskich portów. Wczoraj jednak uznał, że
tylko statek -porywacz zostanie zastąpiony innym. Komendant MOSG w Gdańsku zdecydował bowiem, że "Adler-Dania" trafi do rejestru statków podejrzanych.
- Oznacza to, że złamał prawo i gdy wpłynie na
polski obszar morski, zostanie zatrzymany - wyjaśnia p.o. rzecznika komendanta MOSG, Tadeusz Gruchalla. - To samo czeka jego kapitana po przekroczeniu polskiej granicy. Ponadto o wpisaniu "Adler-Dania
" do rejestru statków podejrzanych poinformowano straże graniczne państw nadbałtyckich. Po analizie całego incydentu komendant MOSG podejmie decyzję o finansowym ukaraniu armatora. A może być to kara
bardzo dotkliwa.
W komunikacie dla PAP firma Adler Schiffe twierdzi, że do incydentu doszło, bo trzy nieumundurowane osoby bez międzynarodowych legitymacji i tłumacza oraz nakazu rewizji domagały się
dostępu do zamkniętej części statku. Kapitan jednostki zastosował więc międzynarodowe przepisy dotyczące postępowania w przypadku zamachu na statek i powrócił natychmiast do Niemiec. Armator oskarża też
celników o to, że w 2004 r. zabrali z pokładu innej jednostki 180 tys. papierosów, po których ślad zaginął. A 9 bm. z "Adler-Dania" 380 tys. papierosów, które "odtransportowano w prywatnym
samochodzie osobowym z przyczepą".
- Nasi funkcjonariusze domagali się dostępu do zamkniętej części statku, czyli sklepu - mówi Janusz Wilczyński, rzecznik Izby Celnej w Szczecinie. - Jego obsługa
zrobiła to, gdy się zorientowała, że będzie kontrolowany. Poza tym celnicy nie muszą mieć żadnych międzynarodowych legitymacji i tłumaczy, zwłaszcza na polskich wodach. Kapitan zrozumiał, że będzie
kontrola, nie zgodził się na nią i dlatego podjął decyzję o ucieczce oraz uprowadzeniu celników. Firma Adler Schiffe nie musi się martwić o swoje papierosy. Są w naszych magazynach i czekają na
zakończenie sprawy, a przy zajmowaniu towaru jest zawsze sporządzany protokół. Służby celne, także niemieckie, używają nieoznakowanych pojazdów, więc jest to kolejny bezpodstawny zarzut. Dotąd armator nie
skarżył się na nasze postępowanie.
Postępowanie przygotowawawcze w sprawie incydentu wszczęła Prokuratura Rejonowa w Świnoujściu. Na razie dotyczy ono pozbawienia wolności trojga polskich celników.