Przyszłość polskiego przemysłu okrętowego leży dziś w rękach urzędników z Komisji Europejskiej. Jeżeli
uznają, że rząd polski przekroczył zasady pomocy publicznej dla stoczni w Gdyni i Szczecinie, nakaże im zwrot 1,5 mld euro. Będzie to oznaczało koniec budowy statków i ich upadłość, ponieważ stocznie już
tych pieniędzy nie mają. W rezultacie, regionom nadmorskim przybędzie kilkanaście tysięcy bezrobotnych (w skali kraju - kilkadziesiąt upadłych firm kooperacyjnych), a w miejscu obecnych pochylni czy
suchych doków wykwitną lunaparki czy inne obiekty rozrywki.
Nie jest to bynajmniej czarna wizja, ale zupełnie możliwa wersja rozwoju wydarzeń, ponieważ historia pokazała, że unijni urzędnicy nie
mają sentymentów. Tym bardziej, że taki scenariusz już przerabiali w odniesieniu do stoczni niemieckich czy francuskich, nakazując im zwrot pomocowych funduszy, co skończyło się ich upadkiem i
rekultywacją terenów przemysłowych. Miejmy jednak nadzieję, że w przypadku Polski do tego nie dojdzie, a Bruksela uzna zasadność i legalność pomocy publicznej udzielonej naszym stoczniom.
Innej
ewentualności nie dopuszczają również szefowie Stoczni Gdynia, ze spokojem oczekując na wynik unijnej oceny. Prezes Stoczni Gdynia, Kazimierz Smoliński, wyjaśnia, że pomoc publiczna polega nie tylko na
bezpośrednim dokapitalizowaniu spółki poprzez podwyższenie kapitału (stocznia otrzymała w tej formie ponad 312 mln zł), ale także na poręczeniach kredytów przez Skarb Państwa i gwarancjach udzielanych
przez Korporację Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Cała pomoc liczona jest w miliardach zł, ale wszystkie kredyty i poręczenia zostały zwrócone, a stocznia nie zatrzymała z nich ani złotówki.
-
Przez te wszystkie lata Skarb Państwa, od 1991 r, tj. od chwili komercjalizacji stoczni, dokapitalizował ją kwotą 312 mln zł w gotówce. Natomiast w tej chwili oczekiwana pomoc publiczna wynosi ponad 3,5
mld zł, ale także w formie poręczeń i gwarancji - poinformował prezes Smoliński.
Wiceprezes, Arkadiusz Aszyk, dodaje, że obecnie stocznia oczekuje też dokapitalizowania przez Skarb Państwa w kwocie 500
mln zł, która ma zostać bezpośrednio przekazana na spłatę zadłużeń wobec instytucji publicznoprawnych, m.in. wobec ZUS.
Szefowie stoczni odmawiają natomiast podania wielkości oferty, jaką złożyli:
Przemysłowy Związek Donbasu z Ukrainy i izraelski armator Rami Ungar, kupujący w Gdyni samochodowce. Stwierdzili jedynie, że im wyższą kwotę zaproponują inwestorzy, tym mniej z własnej kasy dołoży Skarb
Państwa.
- W przyszłym roku planujemy kolejne podwyższenie kapitału - i dopiero te dwie operacje pozwolą nam spłacić wszystkie zobowiązania i sfinansować przyszłe inwestycje, które są planowane w
stoczni na ok. 70 mln euro. Uważamy, że ich poziom zagwarantuje nam uzyskanie takiego poziomu technologicznego i produkcyjnego, że będziemy w stanie konkurować ze stoczniami światowymi - twierdzi prezes
Smoliński.
Obydwaj potencjalni inwestorzy chcą objąć w Stoczni Gdynia pakiet kontrolny, co mogłoby oznaczać, że będą chcieli podnosić proponowane kwoty, w celu przebicia oferty konkurenta.
Niewykluczone jednak, że obaj dojdą do porozumienia i założą konsorcjum, by wspólnie zarządzać gdyńską spółką. Z wcześniejszych enuncjacji wynikało, że jest to kwestia czasu.
Szefowie Stoczni
Gdynia przyznają, że przed wydaniem przez Komisję Europejską werdyktu (a może to potrwać 3-4 miesiące), nie dojdzie do prywatyzacji stoczni i przejęcia jej przez inwestora strategicznego, a tym samym -
nie będzie pieniędzy, których stocznia tak potrzebuje. Jest to zrozumiałe, jeśli się zważy na ryzyko, jakie mogłoby powstać, gdyby KE uznała pomoc publiczną za nielegalną i nakazała ją zwrócić. Wówczas
zainwestowane przez potencjalnych nabywców pieniądze zostałyby utracone.
Dobrze jednak, że w tym czasie stocznia będzie mogła otrzymać od Skarbu Państwa poręczenia kredytowe i gwarancje eksportowe od
KUKE, w przeciwnym razie mogłyby powstać utrudnienia z finansowaniem budowy statków i opóźnienia w terminowym ich zdawaniu. Prezes Smoliński podkreśla, że w oczekiwaniu na ocenę Brukseli przygotowania do
prywatyzacji biegną swoim torem, by w momencie pozytywnej odpowiedzi można było dokonać jak najszybciej wszystkich formalności.
Zarówno kwestie pomocy publicznej, jak i przekształceń własnościowych
stoczni, zawarte są w zmodyfikowanym planie restrukturyzacji, który został przekazany rządowi i wysłany do Brukseli w ostatnim dniu sierpnia br. Plan przyjęty w marcu 2004 r. nie został zrealizowany,
ponieważ stocznia nie osiągnęła zapisanych w nim wyników finansowych, nastąpiła niekorzystna dla niej zmiana sytuacji makroekonomicznej i nie otrzymała pomocy publicznej w planowanej wysokości. Dlatego do
modyfikacji planu zaangażowano firmę konsultingową Ernst & Young, która - przy udziale służb stoczniowych - przygotowała nową jego wersję. Plan ma doprowadzić do trwałej poprawy sytuacji
ekonomiczno-finansowej stoczni i do uzyskania przez nią rentowności, co miałoby nastąpić w 2008 r. Projekt zakłada restrukturyzację operacyjną (w tym organizacyjną i majątkową) oraz finansową. Pewne jego
elementy już są zrealizowane, jak np. kapitałowe wydzielenie Stoczni Gdańskiej z Grupy Stoczni Gdynia. W trakcie realizacji są transakcje związane z pozbyciem się przez stocznię udziałów w spółkach
nieprodukcyjnych, w których ma ona pakiety mniejszościowe, m.in. Polskie Linie Oceaniczne, Pol-Supply czy Gdynia Container Terminal.
Jeszcze w trakcie opracowywania, plan restrukturyzacji był
uzgadniany na bieżąco z resortami skarbu państwa, finansów, gospodarki oraz innymi zainteresowanymi instytucjami, ale także został zaprezentowany przedstawicielom KE, którzy w czerwcu br., odwiedzili
stocznię, zapoznając się z jej sytuacją finansową, produkcyjną i planami rozwojowymi. Ich opinie były wówczas "zachęcające - ze wskazaniem na konieczność wzmocnienia programu inwestycyjnego" -napisał
w komunikacie doradca zarządu Stoczni Gdynia, Janusz Wikowski.
Prezes Smoliński stwierdził na konferencji prasowej, że proces publicznego wspomagania stoczni nie różni się od tego w innych krajach
Unii Europejskiej. Różnica polega na tym, że tam Komisja najpierw wydawała zgodę, a potem udzielano pomocy publicznej, natomiast Stocznia Gdynia otrzymywała ją cały czas od chwili akcesji, a Komisja swej
zgody dotąd nie wyraziła. Zarząd stoczni jest jednak przekonany, że to nastąpi. Oby miał rację.