Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Głos Kaczego ludu

Nie, 2006-10-09

Prezes Jarosław przemawiał w zeszłym tygodniu na wiecu w Stoczni Gdańskiej. Co mówił, zostało już powtórzone i omówione we wszystkich telewizjach, radiach i gazetach codziennych oraz tygodniowych i nie chcemy tego powtarzać. Zafrapowało nas jednak jedno stwierdzenie. Premier powiedział m.in., że od teraz już się nie będzie zadawał z pewnymi ludźmi, którzy mogliby potem przynieść mu wstyd. Przyjrzeliśmy się więc ludziom, którzy na tym samym wiecu przemawiali obok prezesa Jarosława. Dr inż. Feliks Pieczka. Jeden ze współzałożycieli - wespół z ojcem dyrektorem Rydzykiem - Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej. Został formalnym przewodniczącym komitetu. Komitet zbierał pieniądze i świadectwa udziałowe Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, które rząd w 1996 r. rozdawał wszystkim Polakom po 20 zł, a których wartość skoczyła do 160 zł za sztukę. Dużo tego trafiało do Torunia. Pieniądze miały pójść na wykupienie akcji stoczni od skarbu państwa i niedopuszczenie do jej upadłości. Ile zebrał Rydzyk, nie wiadomo. Pieczka jeszcze w roku 1997 wygłaszał zapewnienia, że ma zamiar przejąć akcje stoczni, wykupić jej długi i zaciągnąć kredyt na produkcję statków. Deklarował to publicznie w eterze Radia Maryja i w Ministerstwie Skarbu. W 1998 r. syndyk sprzedał Stocznię Gdańską spółce kontrolowanej przez Stocznię Gdynia. Rydzyk z pieniędzy się nie rozliczył. Częścią tych pieniędzy grał na giełdzie ks. Jan Król, główny polityczny dziennikarz imperium medialnego Rydzyka i jego najbardziej zaufany pracownik. I stracił sporo kasy na nieudanych transakcjach. O kombinacjach Rydzyka z pieniędzmi na stocznię pisaliśmy w "NIE" nr 48 i 50/2002, nr 11/2003. Sam Feliks Pieczka jest formalnie szefem Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej do dzisiaj. Firmował i firmuje Rydzykowi przewałki swoim nazwiskiem. Gdzie są pieniądze zebrane od ludzi, panie Pieczka? Roman Gałęzewski. Szef "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej i zarazem prezes jej rady nadzorczej. Rada zatwierdziła wysokość zarobków nowego, powołanego przez PiS zarządu stoczni. Nowy zarząd zarabia po 10 tys. zł więcej niż członkowie poprzedniego. Prezesowi ledwo dyszącego zakładu daje to 35 tys. zł miesięcznie. Gałęzewski był jednym z motorów pomysłu, aby stoczni nadać imię Jana Pawła II. Jak wiadomo, nic z tego nie wyszło, bo hierarchowie kościelni się nie zgodzili. Imieniem świętego papieża nazwano już tysiące miejsc w Polsce - szkoły, ulice, parki, szpitale, a nawet molo w Sopocie i lotnisko w Krakowie. Dziwisz najpierw się zgodził, ale po konsultacjach odwołał zgodę. Ktoś go uświadomił, że Stocznia Gdańska nie ma szans na utrzymanie się na rynku, zatem jej upadek rychło po nadaniu świętego imienia byłby obciachem sakramenckim i dowodem, że cudów gospodarczych święty nie potrafi czynić. Szkoda, że Gałęzewski tego nie uświadomił swoim kolegom z zakładu. Czy stocznia ma szansę przetrwać w tym stanie, panie Gałęzewski? Mgr Andrzej Jaworski. Z wykształcenia etnolog obecnie prezes stoczni. Pisaliśmy o nim obszernie w "NIE" nr 39/2006. Nieustannie klepie o rozdzieleniu Stoczni Gdańskiej od Stoczni Gdyńskiej. Całe to rozdzielenie stoczni to takie picu, picu mój księżycu. Do tej pory 100 proc. akcji Stoczni Gdańskiej miała Gdynia. Część akcji - 32 proc. - od Gdyni przejęła za długi Agencja Rozwoju Przemysłu. Kasy ani zamówień nikomu od tego nie przybyło. Kolejny pakiet akcji - 41 proc. - przejęła, także za długi, Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa, spółka zależna od Agencji Rozwoju Przemysłu. Pozostałe 27 proc. akcji dalej jest w portfelu Stoczni Gdynia. Co pan naprawdę wie o funkcjonowaniu przemysłu stoczniowego, panie Jaworski? Czy ściemniać w otoczeniu ściemniaczy nie jest wstydem, panie premierze Kaczyński? W Gdańsku stoczniowcy oklaskują Kaczyńskiego, a w Gdyni całkiem na odwrót. Do Jarosława Kaczyńskiego jako premiera napisali i wysłali list tamtejsi związkowcy. Stocznia w Gdyni jest jednym z największych pracodawców w województwie pomorskim, bo łącznie ze spółkami wydzielonymi zatrudnia 8 tysięcy ludzi. Sytuacja tej stoczni jest dramatyczna, notorycznie brakuje narzędzi pracy i ochrony osobistej, warunki bhp i pracy są opłakane, wynagrodzenia pracowników produkcyjnych bardzo niskie. Powołany przez PiS zarząd Stoczni Gdynia nie bardzo sobie radzi. Trudno się dziwić. Na jego czele stoi prawnik z Tczewa, Kazimierz Smoliński, który do tej pory statki widział, jak był w Trójmieście na wycieczce. Podobnie jak jego partyjny kolega ze Stoczni Gdańskiej prezes z Gdyni startuje w wyborach samorządowych. Z tym że chce zostać prezydentem Tczewa. Na razie wpadł na pomysł osłodzenia pracownikom stoczni życia poprzez dodatkowe bonusy w postaci umożliwienia korzystania z usług telekomunikacyjnych na preferencyjnych warunkach, czyli wyposażenie ok. 1000 pracowników produkcyjnych w telefony komórkowe. I to zostało zapisane w planie restrukturyzacyjnym, który ma zostać przedstawiony Komisji Europejskiej. W Stoczni Gdynia zatrudniono też dodatkowo nowego osobistego kierowcę prezesa, z tym że to już do planu restrukturyzacji firmy nie trafiło. Związkowców to wkurwia i grożą przeprowadzeniem referendum strajkowego. Premier Kaczyński do tej pory na list nie odpowiedział. Szkoda, że z wiecu w Gdańsku nie pojechał do Gdyni. Toć to bliziutko. I też by na pewno miał okazję wziąć udział w wiecu z okrzykami.
 
Waldemar Kuchanny
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl