Arogancko, bez wyczucia miejsca na mapie, zachowali się przedwczoraj członkowie rady nadzorczej
zespołu ponów u ujścia Odry. Nie oglądając się na realia odwołali, a raczej pozbyli się z zarządu portów Szczecin i Świnoujście - Mieczysława Szczęścia, który był w kierownictwie od marca. Na jego miejsce
koalicjanci wstawili swojego człowieka. Swojego, to znaczy członka PiS-u, który wstąpił do tej partii zaledwie w czerwcu. Kazimierz Drzazga z Polic nie ma również żadnego doświadczenia jako portowiec.
Nieoficjalnie wiadomo było, że odwołany wiceprezes był w portowej centrali owocem konsensusu świnoujskich związkowców z tamtejszą lewicą. Był też jedynym wśród pozostałych czterech członków zarządu
(wszyscy ze Szczecina) przedstawicielem świnoujskiego portu - przedsiębiorstwa równie ważnego dla gospodarki regionu i kraju co spółki przeładunkowe z grodu Gryfa.
Ale słonie ze Skarbu Państwa, które
zasiadają w radzie nadzorczej, bezmyślnie rozdrapały starą ranę. Bo w Świnoujściu od lat panuje, słuszne lub nie, przeświadczenie, że tamtejsze nabrzeża są traktowane przez spółkę-matkę po macoszemu. Nie
ma się więc co dziwić, że po takim afroncie i niesprawiedliwości nad Świną znów słychać wezwania do secesji ich portu, że kolejny raz emocje "wołają" o blokadę nabrzeży.