Wojciech C. (prezes gdańskiej Spółki Hydrobudowa): - w październiku 2003 r. Jan S. zaproponował nam pomoc w korzystnym rozstrzygnięciu
przetargu. Żądał za to 100 tys. zł. Zdzisław O. (ówczesny wiceprezes Hydrobudowy): - Jan S. dał do zrozumienia, że do ruszenia sprawy potrzeba mu 100 tys. zł. Dopominał się o pieniądze kilka razy.
Zbigniew B. (prezes firmy PRCiP - w konsorcjum z Hydrobudową): - Dla mnie od początku wszystko wydawało się jasne. To była prowokacja.
Trzech świadków. Trzy bardzo podobne do siebie relacje ze spotkań,
na których ponoć padła propozycja łapówki. Wszyscy zeznający wskazali, że pieniędzy domagał się Jan S. Twierdził przy tym, że działa z upoważnienia Zbigniewa Zalewskiego - szczecińskiego polityka,
działacza samorządowego, menedżera.
Dziś na ławie oskarżonych siedzą obaj zamieszani w aferę panowie - Jan S. i Zbigniew Zalewski. Odpowiadają za próbę wyłudzenia 100 tys. zł od biznesmenów z Gdańska,
zainteresowanych wejściem na tutejszy rynek. Pieniądze oskarżeni mieli dostać za pomoc w wygraniu przetargu organizowanego przez port na rozbudowę nabrzeży. Wczoraj odbyła się kolejna rozprawa.
- Nie
powiedzieliśmy mu, że nie skorzystamy z jego propozycji - tłumaczył wczoraj Zdzisław O., dlaczego od razu nie zrezygnowali z oferty Jana S. - Trochę go zwodziliśmy. Nie znaliśmy bo wiem nikogo w
Szczecinie. Myśleliśmy, że może się nam przydać przy zakładaniu naszego przedstawicielstwa. Mówiliśmy mu więc, że w sprawie pieniędzy zadzwonimy później. Dlatego wciąż do nas wydzwaniał. Prosił o choćby
20 tys. zł.
Zbigniew B. podczas pobytu w Szczecinie opowiedział o próbie wyłudzenia łapówki wiceprezesowi portu odpowiedzialnemu za przebieg przetargu.
- Powiedziałem, że jest szykowany jakiś
przekręt - przyznał.
Wiceprezes portu natychmiast przeprowadził dochodzenie. Wykazało, że w dokumentacji przetargu rzeczywiście są nieścisłości - m.in., że kosztorys prac był zawyżony. W takim wypadku
mogło dojść do zafałszowania przebiegu przetargu. Dlatego sprawę przekazał ABW.
Zbigniew Zalewski nigdy nie przyznał się do popełnienia przestępstwa. Mimo to 3 miesiące przesiedział w areszcie. W
zakończonym w sierpniu 2005 r. pierwszym procesie został uniewinniony. Jana S., który przyznał się do winy, skazano na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat. Sąd uznał, że S. był oszustem, który
wykorzystując znajomość z Zalewskim próbował na własną rękę wyłudzać pieniądze od przedstawicieli firm. Prokurator nie zgodził się jednak z argumentacją sądu. Zaskarżył wyrok. Sprawa toczy się więc od
początku.