Prezesem Zarządu Morskiego Portu Gdańsk, największego polskiego portu, jest Andrzej Kasprzak, człowiek, który objął swoje
stanowisko cztery lata temu, gdy wybory wygrała lewica. To niedopatrzenie. Niezrozumiała bierność Ministerstwa Skarbu Państwa. Na szczęście zauważył to Jacek Kurski, pomorski poseł PiS, który uchodzi za
jednego z tych, którzy kręcą karuzelą kadrową na Pomorzu. Zauważył i zapowiedział w lokalnej prasie, że sytuacja rychło powinna się zmienić. Zwłaszcza że Kasprzak portem zarządza źle, a jego sukcesy to
propaganda.
Kandydatem na miejsce Kasprzaka miałby być Marian Świtek, który prezesem portu gdańskiego był już wcześniej. Przed Kasprzakiem. Świtek jest od lat blisko Płażyńskiego. A Płażyński teraz
trzyma z PiS-em. Politycznie Świtek się więc nadaje. I ma też wykop inwestycyjny. W czasach gdy był prezesem portu, dokonał inwestycji, którą zadziwił prezesów wszystkich innych portów nad Bałtykiem.
Wybudował za ponad 20 mln zł terminal promowy skrojony dla jednego promu, który i tak do tego terminalu nie zawija i zawijać już nie będzie.
Entuzjazm i kredyt
W połowie 2001 r. media
obiegła wieść, że w Gdańsku zostanie uruchomiona nowa linia promowa dla ludzi i samochodów. Rozpoczęły się rozmowy pomiędzy gdańskim portem kierowanym przez Świtka a duńską firmą żeglugową DFDS. Rozmowy
były widać na tyle podniecające, że już w styczniu 2002 r. zarząd portu podjął uchwałę o inwestycji, a dwa tygodnie później zawarł umowę na zaprojektowanie i wykonanie terminalu ze spółką budowlaną
Polnord. Bez żadnej specjalnej analizy ekonomicznej przedsięwzięcia. Ale na fali entuzjazmu...
Dopiero w połowie marca podpisano jakąkolwiek umowę z DFDS. Najwyraźniej wcześniej zawierzając Duńczykom
na słowo honoru. Duńczycy słowem honoru i późniejszą krótkoterminową umową zobowiązali się, że na trasie Gdańsk-Kopenhaga i z powrotem będą puszczać z częstotliwością co dwa dni swój prom Duke of
Scandinavia i wozić to w jedną, to w drugą stronę ok. 1200 pasażerów i ok. 400 samochodów. A jak po roku linia się przyjmie, to kto wie, może podpiszą umowę na dłużej.
Choć w tym samym czasie w
Kopenhadze za terminal robiło coś w kształcie barakowozu, Świtek zaczął budować coś bardziej reprezentacyjnego i wybudował rzecz za ponad 20 mln zł (23 mln zł na dzień odbioru inwestycji). Finansując to w
dodatku z krótkoterminowych kredytów obrotowych, a nie inwestycyjnych (o jakieś 2,5 mln zł przepłacając odsetki).
W międzyczasie port dostał zadyszki finansowej, więc rozmach ograniczono. W ramach
obniżania rozbujanych kosztów zdecydowano, że tzw. rękaw do wyprowadzania pasażerów z promu na ląd będzie miał konstrukcję stałą, a nie ruchomą. Dostosowaną do promu Duke of Scandinavia.
Na początku
października "Duke" wypłynął w swój pierwszy rejs z Gdańska ku wybrzeżom Danii. Wszyscy się cieszyli, klaskali, były kwiaty, szampan i laurki w lokalnych mediach.
Duńczyk umie liczyć
W porcie zmieniła się władza. Za Świtka przyszedł Kasprzak. Jak spojrzał w kwity dotyczące budowy terminalu, to się za łeb złapał.
Najlepsze Kasprzaka miało jednak dopiero spotkać. Po kilku
miesiącach duńska DFDS ogłosiła, że zawiesza kursowanie swojego promu z Gdańska do Kopenhagi, bo właśnie sprzedaje jeden ze swoich promów, który kursuje na trasie Amsterdam - Newcastle i tam przenosi
"Duke'a". Bo to im się bardziej opłaca. A port w Gdańsku niech ich cmoknie w przyrodzenie. Mogli nie stawiać terminalu za ponad 20 mln zł, tylko też barakowóz. Taka jest praktyka. Buduje się
terminal dopiero, jak się linia przyjmie. Szwedzka Stena Line uruchomiła linię żeglugową z Gdyni do Karlskrony w 1995 r., a terminal promowy w Karlskronie wybudowała w 1998 r., a w Gdyni w 2001 r.
Atrapa za 20 mln
Kasprzak oddał sprawę do prokuratury. Ani Prokuratura Rejonowa, ani Prokuratura Okręgowa w Gdańsku nie dopatrzyły się czynu zabronionego. Prokurator nie potrafił stwierdzić,
czy konkretne osoby z Zarządu Portu Morskiego Gdańsk dopuściły się zaniedbań, czy działanie było umyślne czy bezmyślne, czy powstała szkoda jest wielkich czy mikrych rozmiarów. Lektura licznych
dokumentów, z których niezbicie wynika, że zarząd portu kierowany przez Mariana Świtka działał na łapu-capu bez żadnego planu technicznego i finansowego, prokuratorom do myślenia specjalnie nie dała.
Według prokuratury wykonanie inwestycji wymagającej nakładów w wysokości ponad 20 mln zł na potrzeby jednej umowy z armatorem, który może bez jakiegokolwiek odszkodowania od niej odstąpić, jest
przywilejem zarządu portu jako instytucji użyteczności publicznej.
I teraz jest tak: terminal stoi sobie pusty i nieużywany (nie nadaje się dla promów Polskiej Żeglugi Bałtyckiej, bo trzeba by wydać
kolejne miliony, żeby przebudować ten rękaw dla pasażerów), Kasprzak wypatruje swojego zwolnienia z funkcji prezesa, Świtek też wypatruje zwolnienia Kasprzaka. A Kurski się denerwuje, co w tym
ministerstwie takie marudy.
Rozumiemy, że należy Kasprzaka zwolnić z funkcji prezesa, bo jest czerwony. Ale może na jego miejsce dać kogoś rozsądnego? Tylko to może być trudna sprawa: w PiS szeroka
dupa, wąska ława.
--------------------
Wicepremier Lepper uznał, że gospodarka morska to śmieci. Nie ma racji. PiS wprowadziło do Rady Nadzorczej Stoczni Gdynia, największej polskiej stoczni,
swoich ludzi. Jej przewodniczącym został Kazimierz Smoliński, prawnik z Tczewa. Nowa rada nadzorcza stoczni delegowała Smolińskiego na stanowisko prezesa firmy. Smoliński do rad nadzorczych licznych
spółek-córek stoczni wprowadził działaczy PiS z regionu. Euro Rusztowania: Krzysztof Kruszyński z Kartuz, Euro Cynk: Zdzisław Urla z Gdyni, Euro Partner: Jan Urbański z Gniewu, Euro Luk: Arwid Żebrowski z
Kwidzyna, Polskie Linie Oceaniczne (stocznia jest udziałowcem): Grzegorz Strzelczyk, Ale co tam stocznia. Port, panowie, port to jest kasa. Największe do wzięcia niezagospodarowane tereny i mnóstwo spółek
zależnych.