Niewiele osób wie o jego istnieniu. Port nad Gunicą w Jasienicy powstał w latach 70. Składa się nań jeden basen i
kilkaset metrów nabrzeża. Dojechać tam można wąską drogą z betonowych prefabrykatów. Miał być to niejako port jednorazowego użytku - powstał, by zaspokoić potrzeby budowanych właśnie Zakładów Chemicznych
Police.
Krótka historia portu
Przeładowywano tam głównie materiały budowlane. Po zakończeniu inwestycji stał się nagle niepotrzebny i przez ponad 10 lat byt niewykorzystywany. Dzisiaj to
cmentarzysko złomowanych kutrów.
Kiedy działalność w porcie zamierzała rozpocząć spółka "Gunica", okazało się, że nie jest do końca jasny status prawny tego małego portu. Teren należy do gminy
Police, infrastruktura jest już jednak własnością ZCh Police. Sytuacja ta wymusiła utworzenie spółki - Zespół Portów Police, w której udziałowcami są właśnie ZCh i gmina Police.
Port w Jasienicy
dostępny jest jedynie dla małych statków i barek. Dostęp ogranicza głębokość toru wodnego. Od czasu tzw. powodzi tysiąclecia w 1997 roku głębokość toru nie przekracza 3,4 m. Dotyczy to zresztą wąskiego
przejścia. Chwila nieuwagi może się zakończyć ugrzęźnięciem w mule.
Okazało się, że port ten dobrze się wpisuje w potrzeby gospodarki regionu - z powodzeniem pełni rolę stoczni, gdzie złomowane
kutry cięte są na kawałki, gdzie demontowane jest wyposażenie i gdzie ewentualnie, remontuje się wysłużone części. Można by z goryczą powiedzieć - jakie czasy, takie potrzeby...
Trochę
danych
Około 40 procent polskich kutrów ma zostać zezłomowanych i spora część rybaków odejdzie z zawodu. Taki jest efekt przyjęcia przez Polskę wspólnej polityki wobec rybołówstwa UE. Wcześniej
restrukturyzacja objęła tzw. stare kraje UE - już od początku lat 90. wspólnota przeznaczyła znaczne środki na unowocześnienie rybołówstwa i dostosowanie tzw. mocy połowowych do faktycznych zasobów
łowisk. Okazało się bowiem, że wiele z nich było nadmiernie eksploatowanych. Wspólna polityka UE wobec rybołówstwa uległa jeszcze znacznemu zaostrzeniu w 2002 roku, kiedy uznano, że tzw. moc łowcza
niektórych krajów, w tym Polski, jest ciągle nieproporcjonalnie wysoka do zasobów. Unia wprowadziła system premiowania za likwidację kutrów i miejsc pracy w tym sektorze (renty rybackie). Wprowadzono
również ograniczenia w korzystaniu z pomocy publicznej przy modernizacji starych jednostek.
1 maja 2005 r. w Polsce zarejestrowanych było 1280 statków rybackich, z czego zaledwie kilka to duże
jednostki dalekomorskie. Reszta to kutry floty bałtyckiej. Do dziś zezłomowano około 20 procent.
Tsunami nie pomogło
Gigantyczna katastrofa, jaką było tsunami po trzęsieniu ziemi w
grudniu 2004 roku w południowej Azji, oprócz infrastruktury turystycznej zniszczyła również lokalne gospodarki opierające się w dużej mierze na rybołówstwie. Kiedy w ubiegłym roku w Niemczech pojawił się
pomysł, by przeznaczone do likwidacji polskie kutry zamiast na złom wyekspediować do krajów dotkniętych katastrofą, wielu rybaków odetchnęło z ulgą. Pieniądze to nie wszystko. Armatora łączą z jednostką
również związki emocjonalne.
- Nic z tego, niestety, nie wyszło. Pomysłodawcy zapomnieli, że w tamtym rejonie świata jest zupełnie inna tradycja połowów - powiedział Andrzej Piątek, właściciel firmy
"Gunia" s.c, która prowadzi działalność stoczniową w Jasienicy. - Te kutry nie nadawały się do połowów w tamtych warunkach.
Część rybaków w Azji południowo-wschodniej nie korzysta z portów, lecz
bazuje bezpośrednio na plażach. Większe bałtyckie kutry nie nadawałyby się do tego celu. Trzeba by przerabiać także na przykład system chłodzenia. Tamtejszy klimat jest, łagodnie mówiąc, cieplejszy.
-
Niektóre kutry, które cięliśmy, wyglądały rzeczywiście jak złom. Sporo było jednak i takich, o które armatorzy dbali. Wielu z nich przekładało terminy złomowania. Mówili - jeszcze nie teraz, jeszcze jest
ryba... - opowiada A. Piątek.
Presja czasu
W zeszłym roku "Gunica" pocięła na żyletki 40 kutrów. Niektóre z tych jednostek miały drewniane kadłuby - dotyczy to kutrów zalewowych. Były
też dość duże jednostki, w tym prom należący do zadłużonej duńsko-szwedzko-niemieckiej spółki, która weszła w Polsce w konflikt z prawem, a także duże kutry morskie B 410 o długości 17 m.
- Jednostka
taka musi przede wszystkim wejść do portu o własnych siłach, a armator powinien mieć oczywiście umowę z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Pod nadzorem Okręgowego Inspektoratu Rybołówstwa
Morskiego odcinane są numery burtowe, filmowane jest wyjęcie silnika... Tniemy kadłub na części, z których żadna nie może być większa niż 50 procent całości - opowiada szef "Gunicy".
Pomysł, by
bardzo skrupulatnie ciąć na małe kawałki i drobiazgowo dokumentować ten proces, zrodził się w głowach urzędników z Brukseli - po doświadczeniach z restrukturyzacją rybołówstwa w tzw. starej Unii. W
Hiszpanii niektórzy rybacy - jak zauważył właściciel "Gunicy" s.c. - potrafili nawet trzy razy zezłomować jeden kuter... Rolnicy też nie byli gorsi. Plantacje monitorowane są za pośrednictwem kamer
umieszczonych w samolotach. Zdarzało się, że kamery te filmowały pola, na których "rosły" plastikowe gaje palmowe (zrobione z butelek typu PET). Czegóż się nie robi, by otrzymać unijne dopłaty. Ilu
naszych obywateli nagle przypomniało sobie, że są rolnikami i że odłogują hektary pól, za które przecież należą im się pieniądze.
Co dalej
Za restrukturyzację rybołówstwa UE i Polska
zapłacą w sumie 1,2 mld zł. Idea - skądinąd słuszna - by dostosować moce połowowe do zasobów i by do końca nie wytrzebić niektórych gatunków - zostanie częściowo zrealizowana. Częściowo dlatego, że rybacy
w różny sposób wykorzystują możliwości powrotu do zawodu. Wielu z nich na przykład znajduje pracę w Norwegii, która jest poza UE. Inni, po okresie, w którym zobowiązali się nie pracować w tym dziale
gospodarki, będą próbować wrócić do zawodu. Jeszcze inni inwestują w turystykę. Pozostali... przepuszczają pieniądze. Rybacy zawsze żyli pod dużą presją różnych czynników, z których atmosferyczne były
jednymi z najłagodniejszych.
Na terenie dzierżawionym przez "Gunicę" panuje jeszcze zimowy spokój. Już niebawem jednak właściciel firmy będzie musiał zatrudnić sezonowo kolejnych pracowników.
Zbliża się okres, w którym upływają terminy złomowania.