PARADOKSALNIE upadek przed czterema laty stoczni w Szczecinie spowodował, że dziś jest ona w lepszej sytuacji niż firmy
z Trójmiasta. Taki wniosek wynika z wywiadu, jakiego udzielił branżowym "Namiarom na Morze i Handel" Jerzy Lewandowski, odwołany niedawno prezes Grupy Stoczni Gdynia.
Według niego problemy polskich
stoczni produkcyjnych biorą się z braku kapitału: - Procesy prywatyzacyjne, jakie się swego czasu dokonały w stoczniach w Szczecinie i Gdyni, polegały przede wszystkim na przejęciu ich przez grupy
akcjonariuszy, ale nie towarzyszył temu jakiś znaczniejszy dopływ kapitału do stoczni - stwierdził Lewandowski.
Tymczasem są to przedsiębiorstwa wymagające dużego zaangażowania kapitału, zarówno gdy
chodzi o budowę statków, jak i rozwój samych stoczni.
- Tego kapitału nie było. Kiedy załamała się koniunktura i doszło do upadku Stoczni Szczecińskiej, bardzo szybko nastąpił efekt domina,
zintensyfikowany przez paniczną reakcję banków. Spowodowało to odpływ kapitału pożyczkowego, niezbędnego do funkcjonowania stoczni - tłumaczy.
Według byłego prezesa, "paradoksalnie" w najlepszej
sytuacji jest Stocznia Szczecińska Nowa, następczyni upadłego producenta statków ze Szczecina: - Paradoksalnie, ale dlatego że przeszła przez proces upadłości. Otrzymała z Agencji Rozwoju Przemysłu środki
umożliwiające jej odkupienie majątku od syndyka. Dzisiaj nie jest obciążona zobowiązaniami oraz posiada majątek, który może stanowić zabezpieczenie przy zaciąganiu kredytów inwestycyjnych - wyjaśnia.
Sytuacja Stoczni Gdynia jest poważna. Skarb Państwa nie podniósł kapitału tej firmy na zakończonym niedawno walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Związkowcy zaś podejrzewają, że być może rząd chce
doprowadzić firmę do upadłości, aby odciąć brzemię jej długów. W Szczecinie przeszli przez to cztery lata temu.