- To nie jest mój pomysł, choć takie koncepcje krążą - ucina krotko Paweł Brzezicki. Doradca premiera ds. gospodarczych
odpowiada w ten sposób na spekulacje, że PŻM miałaby kupić Stocznię Gdańską. Pogłoska taka krążyła od kilkunastu tygodni, a pomysł lansują tamtejsi związkowcy.
- W życiu bym nie chciał, aby PŻM kupiła
tę stocznię. Jak wampir wyssałaby z nas ciężko zarobione na morzu pieniądze - mówi kpt Mirosław Folta, szef Rady Pracowniczej PŻM. - My jesteśmy zainteresowani kupnem tanich statków. A jeżeli rząd chce
ratować kolebkę "Solidarności", to niech kupi jeden samolot F-16 mniej i przeznaczy zaoszczędzone środki na SG. O zakupie nic oficjalnie nie wiemy.
- Pan Folta absolutnie nie zna się na ekonomii i
robieniu interesów. Zna się tylko na wydawaniu pieniędzy - mówi Brzezicki. Jego zdaniem, kto dziś kupi Stocznię Gdańską, zrobi dobry interes. - Ta firma jest w bardzo dobrej sytuacji finansowej - dodaje.
Jak informowaliśmy, firmą z Gdańska zainteresowani są: norweski koncern stoczniowy Aker, trójmiejski Centromor, a także izraelski armator Rami Ungar, który chciałby przejąć kontrolę nad firmą w
ramach Grupy Stoczni Gdynia.
- Ja jednak odsyłam wszystkich mówiąc, że PŻM stoczni nie kupi, ponieważ ma zupełnie inną drogę rozwoju. Armator zainteresowany jest nie inwestycjami kapitałowymi, lecz
rzeczowymi, zakupem statków - tłumaczy Brzezicki.
Według jednego z menedżerów SG warta jest obecnie 25-30 mln USD. Jednak za 2-3 lata można by ją sprzedać już za 150-200 mln USD. W biurze prasowym
resortu skarbu nic nie wiedzą o takim pomyśle. Magda Nienałtowska odsyła po informacje w sprawach zamiarów PŻM do PŻM. Krzysztof Gogol, doradca dyrektora, informuje, że ani PŻM, ani jakikolwiek podmiot
grupy armatorskiej do tej pory nawet nie rozważał zaangażowania kapitałowego w Grupę Stoczni Gdynia, czy też oddzielnie w Stocznię Gdańską.