ZA półtora roku w portowych kanałach w rejonie Wałów Chrobrego i Łasztowni powinien stać las masztów. Na kejach powinny się
kłębić kilkudziesięciotysięczne tłumy. W ciągu czterech dni trwania The Tali Ships Races ma się przewinąć minimum pół, a optymiści twierdzą, że nawet grubo ponad milion fanów wielkich, średnich i tych
mniejszych żagli.
Nic więc dziwnego, że lokalne środowisko morskie stało się nieco na tę sprawę nadwrażliwe. I dobrze, bo Szczecin nie może sobie pozwolić na jakąś gigantyczną wpadkę. Z drugiej jednak
strony nie dajmy się zwariować. Prawdopodobnie impreza nie będzie ani super doskonale zorganizowana, ani też zawalona. Z tego co miasto musi zgodnie z umową zrealizować, pewnie się wywiąże i żeglarze z
całego świata nie będą się nudzić. Gorzej może być z turystami. Czy oprócz wędrówek od żaglowca do żaglowca miasto coś im jeszcze zaoferuje? Organizatorzy twierdzą, że tak, choć lista imprez
towarzyszących ciągle się zmienia. Obiecują też nową stronę internetową, dzięki czemu z każdego zakątka Polski czy Europy będzie można przejrzeć szczecińskie atrakcje, a może i zarezerwować hotel.
Organizatorzy zapowiadają "rozciągnięcie" wielotysięcznej nawały po mieście. Gdy przyjezdni rozsypią się spośród odświętnego lasu masztów i odświeżonych Wałów Chrobrego, pewnie wyłoni się
szczecińska szara rzeczywistość; nierówne chodniki, brudne elewacje, dziurawe ulice i psie kupy.
Bo nie łudźmy się, przez półtora roku drugiego Szczecina nie zbudujemy. Nikt zresztą na to nie liczy.
Oby więc tylko nie poszły w zapomnienie obietnice włodarzy o impulsie, jakim mają być regaty dla zapuszczonego Nadodrza. Zobaczymy, czy za kilka lat ziszczą się zapowiedzi i na Łasztowni powstanie nowe
centrum miasta. A na razie dobrze będzie, jeżeli kosztem wielu milionów złotych wtadze powstrzymają degradację nabrzeży. Miasta w tej chwili na więcej nie stać.