Kaczyńscy pod koniec sierpnia idąc do wyborów obiecali robotnikom ze Stoczni Gdańskiej, że po wyborach, jak tylko wygrają, to
rozdzielą obie stocznie i "kolebka" będzie się mogła dalej kolebać sama. Gówno z tego będzie. Już Marcinkiewicz zapowiedział publicznie, że rozdział owszem, ale może nie teraz, tylko potem.
Stoczniowcy z Gdańska odgrażają się, że jak stocznie nie zostaną rozdzielone, to wyjdą na ulicę i będą krzyczeć "Kaczka nas oszukał".
Nie tylko was, chłopaki, oszukał. Już raz mieliście palić opony
31 sierpnia 2005 r. pod pomnikiem z okazji 25-lecia "Solidarności". Skończyło się na nocnych śpiewach i pieczeniu kiełbasek na grillu. Nikt was nie bierze poważnie.
Jarosław Kaczyński w swoim
sejmowym "expose" zapowiedział rozwalenie starych układów. Śmiechu warte. Realne sprawowanie władzy to co innego niż propaganda i od układów, zwłaszcza tych, gdzie się walają miliony, mu wara. Gadać w
telewizorze to jedno, realnie zarządzać to drugie.
Doskonale to widać na przykładzie Stoczni Gdynia i Stoczni Gdańsk. Marcinkiewicz i Kaczyński pokornie przyklepują stare układy.
Na początku lutego
Marcinkiewicz wywalił z Rady Nadzorczej w Grupie Stoczni Gdynia jednych, a powołał drugich. Swoich. Jak należy rozumieć, lepszych: bardziej uczciwych, bardziej fachowych. Bardziej uczciwa i bardziej
fachowa rada nadzorcza wybierze - domyślamy się - bardziej uczciwego i bardziej fachowego prezesa. Bardziej uczciwy i bardziej fachowy prezes ma - jakież to proste - wyprowadzić przemysł stoczniowy z
kryzysu i pomóc spełnić przedwyborczą obietnicę Kaczyńskich o oddzieleniu obu stoczni - gdańskiej i gdyńskiej.
Jednym z powołanych przez PiS do Rady Nadzorczej Grupy Stocznia Gdynia jest Jerzy
Bieliński. Bieliński jest prorektorem Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizuje się w gospodarce morskiej. W latach 90. był już przewodniczącym rady nadzorczej Stoczni Gdynia. To z nim związkowcy z "S"
konsultowali jesienią 2005 r. swój projekt ratunku przemysłu okrętowego.
- To niekwestionowany autorytet w branży - komplementuje Bielińskiego Dariusz Adamski, szef "S" w Stoczni Gdynia - napisała
"Gazeta Wyborcza" informując o zmianach w radzie nadzorczej stoczni.
"Wyborcza" nie podała wszystkiego.
To Jerzy Bieliński (był wówczas najpierw wice, a potem przewodniczącym rady z
ramienia skarbu państwa) wraz z zasiadającym wówczas obok niego w radzie nadzorczej stoczni Januszem Śniadkiem i Dariuszem Adamskim rekomendowali na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy takie zmiany w
statucie spółki, które dawały Stoczniowemu
Funduszowi Inwestycyjnemu (SFI) uprzywilejowaną pozycję w radzie. Pozbawiając tym samym radę nadzorczą, czyli samych siebie, wpływu na decyzje. Całkowitą
władzę nad zakładem złożyli w ręce jej prezesa Janusza Szlanty.
Według raportu NIK z roku 2000 Bieliński sprawował nieskuteczny nadzór nad działalnością zarządu stoczni.
Przypomnijmy, bo pisaliśmy o
tym wielokrotnie, że Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny założyli ówczesny prezes stoczni Janusz Szlanta i jego zastępcy Hubert Kierkowski i Andrzej Buczkowski. SFI kolejnymi krokami przejmował akcje stoczni
kupując je za kredyty bankowe, które poręczała... stocznia. SFI nie spłacił wielomilionowych zobowiązań, które ciążą do tej pory na stoczni.
W 2002 r. Jerzy Bieliński jako członek rady nadzorczej nie
otrzymał absolutorium i został przez ministerstwo
odwołany z rady... by ponownie znaleźć się w Radzie Nadzorczej Stoczni Gdynia z ramienia SFI!
Konsekwencje udziału Bielińskiego w Radzie Nadzorczej
Stoczni Gdynia w tamtych latach ciągną się do dziś - największy pracodawca na Wybrzeżu balansuje na krawędzi upadku, stoczniowcy chodzą w podartych szmatach, a nie kombinezonach, zakład energetyczny co
chwilę grozi wyłączeniem prądu.
I oto teraz Marcinkiewicz powołuje go znowu! Człowieka Szlanty! Szlanty, który odpowiada w procesie karnym! Jakiś niedoinformowany ten Marcinkiewicz czy co?
Wiemy od
wiewiórek, że premier Marcinkiewicz dostał komplet materiałów na temat działalności Jerzego Biełińskiego w Radzie Nadzorczej Stoczni Gdynia w ubiegłych latach: raport NIK, protokoły z posiedzeń ówczesnej
rady nadzorczej, porozumienia z SFI. Wiemy też, że za kandydaturą Biełińskiego lobbował w ministerstwach i u samego premiera dzisiejszy przewodniczący całego NSZZ "Solidarność" Janusz Śnia-dek, kiedyś
pracownik Stoczni Gdynia, niegdysiejszy członek jej rady nadzorczej i... jeden z architektów jej upadku.
Wiemy, że Sniadek lobbował u Marcinkiewicza nie tylko za Bielińskim do rady, ale także przeciwko
Halinie Strawińskiej, jednej z kandydatek na prezesa stoczni. Strawińska jest prezesem spółki MMS zajmującej się m.in. remontami i konserwacją statków.
Strawińska mogłaby jeszcze nie daj Boże wyciągnąć
jakiegoś trupa z szafy. Gdy lata temu Szlanta jako prezes stoczni jej nie zapłacił jakichś rozliczeń, nasłała na niego komornika, który zaaresztował statek. W ramach retorsji pracownicy MMS dostali zakaz
wstępu do stoczni, a kontakty między firmami zostały zerwane.
Śniadek, według naszych informatorów, miał się posunąć do grożenia Marcinkiewiczowi strajkiem, gdyby ten chciał popierać Strawińska. Każdy,
byle nie ona! A najlepiej niech prezesem będzie Arkadiusz Aszyk, główny doradca Szlanty, przez lata dyrektor biura zarządu Stoczni Gdynia.
Szlantowo-Śniadkowego porządku w radzie nadzorczej ma zaś
pilnować Bieliński. Aby nikt nie przeglądał zanadto stoczniowych papierów. I nie będzie przeglądał.
Tak samo - naszym zdaniem - nie będzie żadnego rozdzielania stoczni.
Musieliby bowiem wejść
do stoczni biegli rewidenci, szperać, patrzeć jak i gdzie przepływała kasa, gdzie się podziało niemal 1,5 mld zł pomocy publicznej - pieniędzy wydanych na stocznię. Bada to już komisja europejska.
Tak
na marginesie - działacze "Solidarności", którzy straszą Marcinkiewicza strajkami, sami boją się własnej załogi.
W "S" zaczęły się przygotowania do wyborów delegatów na kolejny zjazd krajowy.
Według statutu związkowego, aby móc ubiegać się o funkcję w związku, raz na jakiś czas powinno się udać do tzw. mas - na dół, na wydział i poddać się procedurze tajnych wyborów na delegata wśród tych,
pośród których się kiedyś pracowało. Takie wybory odbyły się w Stoczni Gdynia.
Roman Kuzimski, wiceprzewodniczący "S" Stoczni Gdynia, poddał się takiej procedurze na wydziale PFO, na którym kiedyś
pracował. Przepadł z kretesem. Podobnej procedurze powinien się poddać Dariusz Adamski, przewodniczący "S" Stoczni Gdynia (na wydziale PE), i Janusz Sniadek, przewodniczący całego związku (w biurze
konstrukcyjnym). Ani Adamski, ani Śniadek nie zaryzykowali. Doświadczenie Kuzimskiego dało im do myślenia i obaj stchórzyli. Mogą teraz skorzystać z furtki, jaką wprowadzono do statutu związku jeszcze za
Krzaklewskiego: delegatem na zjazd można zostać i także kandydować na funkcję w związku z pominięciem procedur wyborczych na wydziale w macierzystym zakładzie pracy. Wystarczy zebrać 25 proc. podpisów
innych delegatów z zakładu.
Tak więc z tymi strajkami na zawołanie Śniadka też nie do końca prawda... Ale Marcinkiewicz dał się postraszyć.
Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska. Idźcie do domów,
skończona walka. PiS-owcy nie będą rozwalali żadnych układów. Wszystko to jest oparte na ględzeniu.