Sprawa betonu, którego kawałki z wraku promu "Jan Heweliusz" wydobyli nurkowie, po raz pierwszy pojawiła się
przed Temidą - podczas rozprawy w gdańskim Sądzie Okręgowym. Austriacki przedsiębiorca J. Gerstl domaga się tam reszty odszkodowania za utraconą w katastrofie promu ciężarówkę.
Wczoraj jako świadek
zeznawał kpt. ż.w. Marek Błuś, który w sprawie katastrofy sprzed 13 lat prowadził własne śledztwo. Wyprawiał się on również z płetwonurkami ze szczecińskiej firmy Dive Point w rejon, w którym spoczywają
szczątki "Jana Heweliusza". Udało im odłupać i wydobyć na powierzchnię kawałki tworzywa przypominającego beton. Wysnuli hipotezę, że armator jednostki - Euroafrica, musiał wylać nim jeden z pokładów.
- Byłem przesłuchiwany prawie dwie godziny - mówi M. Błuś. - Sędzia zmierzał do ustalenia, ile mogło być tego betonu.
Jak informowaliśmy, pierwszy kawałek tajemniczego materiału znaleziono w
lipcu 2002 r. Była to płyta betonowa o wymiarach ok. 50 na 80 cm i grubości 5 cm, pokryta ceramicznie.
- Raport z ustaleniami o tym otrzymali adwokaci związani z "Heweliuszem". Mecenas Olszewski we
wszystkich instancjach wnioskował o przeprowadzenie postępowań dowodowych w tej sprawie. Bezskutecznie - mówi Błuś. Kwestię betonu zgłosiły też do prokuratury wdowy po marynarzach, ale poinformowano je,
że sprawę obejmuje już 10-letnie przedawnienie.
Wyprawy na wrak, które organizuje Dive Point, zaatakowała w oświadczeniu Euroafrica Linie Żeglugowe (ESL), były armator promu. Zarząd ESL zarzucił
Tomaszowi Stopyrze, szefowi tej szkoły nurkowania, brak szacunku dla wraku jako miejsca tragedii i wykorzystywanie go w celach zarobkowych. W obronie Dive Point wystąpiły wdowy po marynarzach a Stopyra
twierdził, że nurkowie pływają wokół szczątków, w których nie ma już ciał.