Swoisty klimat panował na niedawnej akademii z okazji 55-lecia Polskiej Żeglugi Morskiej, firmy państwowej i
największego krajowego armatora. Narodowy nastrój zakłócił brzydki gest Brzezickiego wobec obecnego szefa PŻM.
W Operze na Zamku, gdzie spotkali się pracownicy i zaproszeni goście, panowała - jak na
narodowego przewoźnika przystało - atmosfera narodowa. Nic dziwnego, skoro w ostatnich miesiącach, walcząc o utrzymanie status quo, zarząd firmy, rada pracownicza oraz związkowcy wraz z komitetem obrony
PŻM zabiegali o wsparcie w mediach niechętnym prywatyzacji, jakim jest Radio Maryja i Telewizja Trwam.
A że zabiegali też o wsparcie u lokalnych polityków PiS-u, z mównicy padło: - Nadszedł czas prawa
i sprawiedliwości, a skoro tak, to najwyższy czas, by PŻM-owi dać spokój.
Wypowiedział to Mirosław Folta, przewodniczący rady pracowniczej PŻM. Folta przypomniał obecnym decydentom, braciom
Kaczyńskim, że Polska Żegluga Morska jest przedsiębiorstwem strategicznym. Tak uważano w biurowcu przy pl. Rodła w Szczecinie od dawna. Pewności dodała niedawna obietnica premiera, który zapowiedział
ustawę specjalną o PŻM, dzięki czemu przedsiębiorstwo zachowałoby podobny status.
W konkluzji Folta wyraził nadzieję, że w obronie firmy pracownicy nie będą zmuszeni po raz kolejny wychodzić na ulicę,
a "światła na wieżowcu PŻM świecić będą jak latarnia morska".
Na mównicy zamkowej operetki pojawił się również kpt. ż.w. Zbigniew Sulatycki, były wiceminister transportu i gospodarki morskiej.
Stwierdził, że Polska odwróciła się od morza i że PŻM chciano poprowadzić śladem PLO: - Ale wtedy dyrektor Paweł Brzezicki i wy powiedzieliście "nie".
Przykład Polskich Linii Oceanicznych z Gdyni
jest chętnie przypominany przez przeciwników komercjalizacji. Firma ta - niegdyś krajowy potentat w przewozach liniowych drobnicy - stała się zmarginalizowaną spółką z paroma frachtowcami.
Gdy na
scenę zaproszono Brzezickiego, byłego dyrektora PŻM, a obecnie doradcę premiera ds. gospodarczych, powitały go, jako jedynego, oklaski pracowników.
Eksdyrektor przypomniał zapaść firmy, jaką zastał po
objęciu stanowiska w 1998 r. Odczytał też nazwiska "przyjaciół", którzy pomogli wtedy przedsiębiorstwu - od prawa do lewa. "Bóg zapłać" - padło pod adresem ojca Tadeusza Rydzyka, Jednego z
największych patriotów polskich".
Gdy Brzezicki wracał z mównicy na swoje miejsce, ostentacyjnie minął obecnego dyrektora - Pawła Szynkaruka, który wyciągnął ku niemu dłoń. Gest doradcy premiera nie
spodobał się wielu pracownikom armatora. Pokazał jednak, że po okresie walki z resortem skarbu i odwołaniu Brzezickiego, między nim a kierownictwem firmy są niezabliźnione rany i animozje. W kuluarach
plotkowano, że panowie mieli między sobą porozumienie, iż Szynkaruk będzie dyrektorem tymczasowym.
Nie wiadomo, czy po tej demonstracji Brzezicki przybliży się do fotela wiceministra transportu, gdzie
podobno rozważana jest jego kandydatura.