Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Kaszub z West Pointu

Kurier Szczeciński, 2005-12-16

- Po urodzeniu miałem czarne podniebienie. Przez dwa tygodnie byłem też ślepy jak każdy Kaszub - żartuje w pokoju pełnym figurek, masek i innych egzotycznych gadżetów. - Dwa tygodnie po przyjściu na świat Kaszub zawsze jest ślepy. Dopiero później przejrzy na oczy, ale wtedy przejrzy każdego na wylot. Tak mówi anegdota - uspokaja. Nasz Kaszub, kapitan żeglugi wielkiej Wiktor Czapp urodził się w Gdyni, więc z dotarciem nad morze problemów nie miał. Na redzie gdyńskiego portu ujrzał "Dar Pomorza". - Coraz bardziej widziałem się w gronie jego załogi - powiada. I chyba mówi prawdę, bo dziś ściany jego domku na Gumieńcach są "wytapetowane" obrazkami i fotami legendarnego żaglowca. Po wojnie, za pośrednictwem Ligi Morskiej i Rzecznej, trafił do Państwowego Centrum Wychowania Morskiego w Gdyni (popularnie - szkoła jungów) i wraz ze 180 adeptami został zaokrętowany na "Beniowskim". - Ciekawostką jest to, że "Beniowskiego", pod nazwą "Keiser", zbudowano przed wojną w szczecińskiej stoczni Wulkan. Na owe czasy był jednym z najnowocześniejszych, turbinowcem. Po wojnie początkowo kursował między Gdynią a Szczecinem, jako statek pasażerski. Okazało się jednak, że jest potwornie paliwożerny. Pierwszy rejs na "Darze" odbyli po Bałtyku. Gdy wrócili, czekała na nich ekipa filmowa. Zaprezentowali swoje umiejętności w filmie "Załoga". Później znaleźli się w Szczecinie, gdzie przy al. Piastów działała Państwowa Szkoła Morska z dyrektorem Konstantym Maciejewiczem. I znów popłynął "Darem", tym razem ze Szczecina na Atlantyk, Morze Śródziemne i Czarne. W Szczecinie osiadł na stałe, jako jedyny z kaszubskiej rodziny. - Mawialiśmy potem o sobie, że my jesteśmy z West Pointu - żartuje. Liberciakowe klimaty Potem był nakaz pracy i PŻM, gdzie zaczął od młodszego marynarza. - Najfajniejsze były łiberciaki - wspomina. Pod tą nazwą kryją się frachtowce typu "Liberty", budowane przez Amerykanów na potrzeby wojennych transportów. Wiele z tych prostych parowców po wojnie zakupiła Polska w ramach programu antyczarterowego. Nasz bohater pływał na "Hucie Będzin". - Odbierałem tę jednostkę w Manchesterze będąc II oficerem. Kapitanem był słynny Eugeniusz Wasilewski, niesamowity gawędziarz - wspomina. Po krótkich rejsach trafił im się dłuższy, z węglem do Buenos Aires. A że statek nie miał klimatyzacji, gorąc tropiku sprawiał, że właściwie wszyscy spali na pokładzie. - Przedtem jednak siadaliśmy na pokładzie spacerowym, a Wasilewski "nawijał". Po latach ów kapitan napisał książkę, w której spisał opowieści z pokładu. Gdy kpt. Czapp pracował na lądzie jako. zastępca głównego nawigatora PŻM, kasował te liberciaki. Trafiła mu się kasacja "Huty Będzin". Jednostka poszła na magazyn pływający do gdyńskiego portu. - Jak wygaszono kotły, zgasło światło i zrobiło się zimno, to łza się w oku zakręciła jakby umierał ktoś bliski - opowiada ze wzruszeniem. Po pamiątki, gdy awaria Potem były m.in. "Wiślica" i "Szczawnica", statki zbudowane specjalnie dla polsko-enerdowskiej linii Uniafrica. Drugi z frachtowców, a także "Jan Ziżka", miały prototypowe silniki made in Poland. Ich "zaletą" były częste usterki, a więc i bardzo długie postoje w portach w oczekiwaniu na fachowców z Cegielskiego. Był więc czas na zwiedzanie. Frachtowce Uniafriki zawijały do portów Europy Zachodniej i Afryki. - Najprzyjemniejszy był Harkut Agent tam był bardzo miły i pożyczał samochodzik. Jeździliśmy nim prawie 100 km w głąb lądu do wiosek, gdzie tubylcy wyrabiali najrozmaitsze pamiątki, maski itp. W handlu wymiennym bardzo chodliwe było przede wszystkim mydło, landrynki w puszkach no i najrozmaitsze ciuchy, w tym drelichy i koszule flanelowe - wylicza. Dziś w gabinecie kapitana, na jednej z półek, stoi mnóstwo "drobnych rzeczy" z Japonii, Indii, Chin. - Te pamiątki przywiozłem będąc już na kontraktach u armatora zagranicznego. Są malutkie, bo zawsze wracało się samolotem, więc byliśmy ograniczeni wagą bagażu. Natomiast z Afryki przywoziło się duże, hebanowe rzeczy. Oczywiście miałem ich o wiele więcej, ale porozdawałem i znajomym, i rodzinie - tłumaczy. W jednej z gablot wiszą okolicznościowe medale związane z morzem. - A tu jest siekierka, którą zwodowałem prom "Georg Ots", gdy byłem kapitanem portu - wyjaśnia. Ten prom dla ZSRR zbudowali w Stoczni Szczecińskiej im. A Warskiego. Wtedy za pasem była olimpiada w Moskwie. Zadzwonili po niego, bo kapitan bazy zdawczej był chory, czy też na urlopie. Hymn wśród tajfunów Lata pływania musiały w końcu sprowokować Neptuna. - Wtedy byłem I oficerem u Oldendorfa, armatora niemieckiego. Dostaliśmy się w tajfun - rozpoczyna swoją kolejną opowieść. Tajfun to azjatycka odmiana karaibskich huraganów, takich jak "Katrin". - Byliśmy przy brzegach Japonii, gdy niewinnie się zaczynało. Tam jest taki urząd, który wyznacza miejsca kotwiczenia, gdy w porcie nie ma miejsca albo wysyła statki dalej w morze. My dostaliśmy pozycję między dwiema wyspami. Zgromadziło się tam zresztą kilkanaście innych jednostek.. Oni stali na dwóch kotwicach z maszyną pracującą całą naprzód "w cholernie ulewnym deszczu". Manewrowali pod falę i wiatr, bo inaczej zerwałyby się kotwiczne łańcuchy. Przetrwali. Mimo podobnych zabezpieczeń trzy statki z tego towarzystwa wyrzuciło na ląd. - Jakby mi ktoś to opowiadał, to mimo że się trochę znam na tych siłach przyrody, nie uwierzyłbym, że wiatr może tak silnie wiać - mówi. W nagrodę bardzo miło witał go Hamburg. - Przed tamtejszym portem, nad samym kanałem, byłą taka restauracja, i gdy statek się zbliżał, jakiś głos witał przez głośniki w języku ojczystym załogi lub po niemiecku - albo w obu. Głos zapraszał do lokalu, a na domiar grano hymn narodowy państwa bandery, którą nosił statek. Dziś nie potrafię powiedzieć, czy tak jest nadal, ale na pewno taśma z Mazurkiem Dąbrowskiego leży zakurzona, morskim kurzem, na półce, bo już dawno nie była grana. Nie była, bo prawie wszystkie polskie statki pływają już pod obcymi banderami - kończy kapitan Wiktor Czapp.
 
Marek Klasa
Kurier Szczeciński
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl