...nie rozmawiają, ale w wywiadzie udzielonym red. E. Grunert (Namiary 14-15/ 2005) przez kpt. J. Cegielskiego
dwukrotnie padło moje nazwisko w kontekście tychże, co wymaga pewnych wyjaśnień. Otóż znajduję tam następujące zdanie przedstawiciela Sekcji Morskiej NSZZ Solidarność: "Kpt. Jerzy Puchalski niezmiernie
często pisze, że jesteśmy drodzy i nasze załogi są regularnie zastępowane - niezależnie od naszej przynależności do UE"
Po pierwsze, o ile mnie pamięć nie myli, to ostatni raz pisałem o tym ok. pół
roku temu; ponieważ określenie "niezmiernie często" jest dość pojemne - przyjmuję, iż dwa razy w roku to "niezmiernie często", z czego wynika, że raz w roku to "często".
Po drugie,
wypowiedź jest niejasna i sugeruje, iż według mnie pracę polscy marynarze tracą niezależnie od przynależności RP do Unii. Otóż nie są to moje słowa, jakkolwiek po części są one prawdziwe: polscy marynarze
tracili pracę i wcześniej; niestety tuż przed i po wejściu tracą ją znacznie szybciej. O przyczynach tego czytaliśmy niedawno w stanowisku Stowarzyszenia Marynarzy Kontraktowych i APMAR-u. Ich
argumentacja, poparta najświeższymi przykładami, jest nie do podważenia.
Wracając do płac polskich marynarzy, to należy oddzielić od siebie dwa niezależne zjawiska: wzrost ich wynikający z
działania mechanizmów rynkowych oraz wzrost kosztów osobowych (m.in. płac i kosztów ubezpieczeń socjalnych) wymuszonych innymi czynnikami (np. przystąpieniem RP do Unii).
Pierwsze z wymienionych jest
zjawiskiem znanym od dziesięcioleci i zupełnie naturalnym. W miarę wzrostu stopy życiowej we wszystkich krajach Europy Zachodniej wzrastały oczekiwania płacowe marynarzy, co powodowało spadek
zainteresowania nimi wśród armatorów, a zawód marynarza stopniowo zanikał. Rosnące płace marynarzy zachodnioeuropejskich powodowały ich wyrugowanie z rynku; w ciągu ok. 80 lat z 40 tys. marynarzy
norweskich pozostało nieco ponad 10%. D.A. Dearsley, sekretarz generalny IMEC, w jednym ze swych wystąpień wspomniał, iż w latach 70. firma, w której pracował, znajdowała zatrudnienie dla 3 tys.
brytyjskich marynarzy szeregowych tygodniowo (!). Dzisiaj w całej Wielkiej Brytanii pozostało zaledwie ok. 6 tys. miejsc pracy dla załóg szeregowych. Historia dowodzi, iż żadne działania z zewnątrz (w tym
interwencjonizm niektórych rządów, ekstremalne nawet działania związków) nie były w stanie odwrócić biegu wydarzeń. Można więc z całym przekonaniem stwierdzić, iż ten naturalny trend stanie się (staje
się?) również udziałem Polaków. Jak szybko?
Otóż uzależnione jest to od innych czynników, głównie od pozamerytorycznych, pozarynkowych oddziaływań na wysokość płac. I tu dochodzimy do sedna - jak
rozumiem - sporu między Sekcją Morską Solidarności a SMK i APMAR. Czy płace powinny być kształtowane przez rynek, czy raczej przez żądania związków zawodowych? I tak - i nie.
Dotychczas rola związków
ograniczała się do ustalenia standardów płac minimalnych. Była to polityka ze wszech miar słuszna, bowiem chroniła marynarzy przed nieuczciwością niektórych armatorów, oferujących zbyt niskie
wynagrodzenie. Związkowcy mają jednak pełną wiedzę, iż wielu armatorów płaciło (i płaci) marynarzom znacznie powyżej ustalonego minimum ITF, bo tak nakazywał rynek. Jeśli jednak obecnie dąży się do
ustalenia stawek o np. 50-70% i więcej wyższych od istniejących, i żąda się dodatkowo zapłacenia 20% ubezpieczeń socjalnych - istotnie wkraczamy na pole minowe. Trudno nie zgodzić się z argumentacją SMK i
APMAR, iż prowadzi to do utraty miejsc pracy przez wielu marynarzy polskich na rzecz tańszych Ukraińców, Rosjan itd. Argumentacją - dodajmy- potwierdzoną licznymi przykładami.
Chciałbym tu
podkreślić aspekt sprawy, który w intensywnej wymianie korespondencji między zwaśnionymi stronami nie przewijał się. Statystyki ostatniego dziesięciolecia wskazują, że płace marynarzy rosły średnio 3-5%
rocznie. Tymczasem ostatni rok, a ściślej - ostatnie półrocze, zaowocowało dość gwałtownym wzrostem, znacznie przekraczającym wskaźniki wieloletnie. Dlaczego tak się stało?
Otóż 2005 r. okazał się
bardzo specyficznym dla żeglugi: pozytywne trendy w jej rozwoju w skali globalnej uległy wzmocnieniu, nałożyło się na to imponujące przyspieszenie rozwoju ogromnej gospodarki chińskiej, wzrosły frachty,
zapotrzebowanie na surowce i ich przewozy, a zatem na nowe statki itd. Jednocześnie nie spełniły się przewidywania dotyczące wejścia na rynek znacznej liczby oficerów chińskich (zwiększona "produkcja"
tamtejszych szkół morskich została skonsumowana przez rosnącą flotę chińską). Pogorszeniu uległa sytuacja na Filipinach (nadal głównego dostawcy kadr morskich), gdzie zaledwie 10-12% z ponad 30 tys.
absolwentów, opuszczających rocznie szkoły morskie, reprezentuje poziom pozwalający na zatrudnianie ich na stanowiskach oficerskich.
Powyższe, spotęgowane trudnym okresem letnim, spowodowało brak
zbilansowania popytu i podaży kadr i w efekcie - wspomniany, gwałtowny wzrost płac oficerów.
Powstaje szereg pytań: czy mechanizmy rynkowe nie są lepszym (i bezbolesnym, bo odbieranym przez
armatorów za naturalny) sposobem na regulację płac? Skoro zachodnioeuropejscy marynarze zanikają, a Polacy wchodzą na ich miejsce, to przecież z czasem (kwestia kilku lat) i tak dojdą do stawek
oferowanych ich kolegom z Zachodu! Co się wydarzy, jeśli pozytywne trendy na rynku odwrócą się? Czy istotnie warto narażać pracę wielu, aby ewentualnie uzyskać wzrost zarobków nielicznych? Czy warto
ingerować w rynek, (jak ktoś ostatnio powiedział: "rynek jest mądry"...) narażając marynarzy - zwłaszcza szeregowych - na skutki uboczne takich działań?
Poniżej zamieszczam tabelę opracowaną na
bazie danych International Shipping Federation ISF (badanie płac marynarzy za 2004 r.) zestawiającą zarobki średnie starszych oficerów różnych narodowości, w porównaniu do płac marynarzy chińskich. Dla
jasności: nie twierdzę (mimo wymowy tabeli zamieszczonej poniżej), że polscy marynarze zarabiają zbyt dużo. Zwłaszcza, jeśli chodzi o załogi szeregowe, płace w odniesieniu do kosztów utrzymania są
bardziej, niż umiarkowane. Oficerowie, moim zdaniem, powinni zarabiać tyle, ile oferuje im rynek: a ten jest coraz hojniejszy.
Wynika jednak, iż płaca miesięczna oficera polskiego stanowi blisko 50%
rocznego PKB na głowę obywatela RP, Łotysza - już tylko ponad 38% PKB Łotwy, zaś Brytyjczyka - zaledwie 20%! Czy można tu mówić o "równości"? Obawiam się zatem, iż żądania gwałtownego wzrostu płac nie
mogą się skończyć dobrze. W jakiej sytuacji znajdzie się we Francji przysłowiowy już polski hydraulik, jeśli od jutra zażąda miejscowego uposażenia i ubezpieczenia socjalnego?
Czy prawo unijne
rzeczywiście jednoznacznie stwierdza, iż płace muszą być jednakowe? Dowody bezpośrednie i pośrednie świadczą inaczej. Wyrok sądowy w sprawie Viking Line przeciwko ITF/FSU, a także stanowisko Francuskiej
Rady Konstytucyjnej (dotyczące płac we francuskim rejestrze międzynarodowym) dowodzą, iż obecne przepisy prawne w ramach Unii dopuszczają znaczne rozbieżności w płacach między poszczególnymi
narodowościami i nie stanowi to naruszenie prawa unijnego. Sam kpt. Cegielski twierdzi, że po kilkunastu latach w Unii portugalscy i hiszpańscy marynarze zarabiają mniej, niż ich niemieccy czy francuscy
koledzy. Jeżeli włoski eurodeputowany zarabia w Brukseli dziesięciokrotność tego, co dostaje jego łotewski kolega - nie może być inaczej.
Zatem podsumowując, stwierdzam iż bliższa mi jest
realistyczna argumentacja SMK i APMARu, niż dość ryzykowne podejście marynarskiej Solidarności. Związki dobrze bronią praw najniżej zarabiających marynarzy. o pozostałych świetnie zadba sam rynek.
-----------------------------
Płace marynarzy za 2004 r. (w tys. USD)
Narodowość / Średnia zarobki starszych oficerów / Płaca marynarzy chińskich (w %)
Chiny / 2,306 / 100,00%
Myanmar
/ 2,5 / 108,41%
Filipiny / 2,78 / 120,56%
Ukraina / 2,94 / 127,49%
Rosja / 2,989 / 129,62%
Rumunia / 3,002 / 130,18%
Pakistan / 3,472 / 150,56%
Indie / 3,708 / 160,80%
Korea Płd. /
3,975 / 172,38%
Japonia / 4,249 / 184,26%
Łotwa / 3,918 / 169,90%
W. Brytania / 5,847 / 253,56%
Polska / 3,479 / 150,87%