Nim pojawiły się spacerowe statki z serii "Lilia Weneda", które na początku lat 60. budowano w stoczni w
Pleniewie, przy nabrzeżach Wałów Chrobrego w Szczecinie cumowały głównie jednostki poniemieckie. Wyróżniała się zwłaszcza "Diana". Była i pozostała w pamięci największą we flocie Żeglugi
Szczecińskiej.
Zbudowano ją w 1911 r. w niemieckiej stoczni Wesermünde-Gestermünde. Ziemowit Sokołowski, który opisał działalność białej floty na Pomorzu Zachodnim przypomina, że jednostka (
"Preussen") przeznaczona była do żeglugi na Wezerze. Potem przeszła w ręce armatora z Elbląga i rozpoczęła rejsy na Zalewie Wiślanym do Krynicy Morskiej. Podczas wojny statek służył w Pilawie za
mieszkanie dla 5 flotylli ochrony portu, a potem załóg U-Bootów.
"Preussen" skończył tak jak Trzecia Rzesza i zatopiony na Wiśle wrak trzeba było wydobyć. W 1948 r. po remoncie w Stoczni Północnej
już jako "Diana" jednostka weszła do żeglugi.
Według Z. Sokołowskiego, po dzień dzisiejszy był to najbardziej okazały ze wszystkich statków białej floty zarejestrowanych w Szczecinie.
Początkowo mógł przewozić tysiąc pasażerów. W latach późniejszych dozwoloną ich liczbę na pokładzie zmniejszano do 700, a następnie 503 osób.
Jak na śródlądowego "pasażera" byt to rzeczywiście
kolos. Mierzył prawie 49 metrów długości i miał 376 BRT pojemności. Dwie śruby napędzały dwa dwu-cylindrowe silniki parowe o łącznej mocy 240 KM. "Diana" mogła maksymalnie rozwinąć 7,5 węzła, czyli
prawie 14 km na godzinę. Nic więc dziwnego, że trasę Szczecin - Międzyzdroje (Zalesie), na której głównie pływała, pokonywała aż w pięć godzin w jedną stronę. Podróż mijała jednak w miłej atmosferze, więc
turystów ten powolny rejs specjalnie nie nużył. Pasażerowie mieli do dyspozycji obszerny pokład słoneczny, na którym mogli się opalać. Były też atrakcje gastronomiczne i przygrywała muzyka.
Nad
kabinami załogi był salon dancingowy, zaś ponad nim, w dziobowej części jednostki, pokład rufowy pod dachem. Na dziobie natomiast, licząc od góry, znajdowały się: duży pokład słoneczny, salon dziobowy i
bar. Sanitariaty były pośrodku statku.
Do takiej powierzchni trzeba było liczniejszej załogi. W składzie podstawowym byli: kapitan, pierwszy oficer, radiooperator, bosman, pięciu marynarzy,
mechanik, czterech palaczy i dwóch smarowników. Natomiast część gastronomiczną załogi stanowili: kucharz, dwóch stewardów, czyli okrętowych kelnerów, dwóch barmanów. Jak informuje Sokołowski, na jednostce
zatrudniana też była czteroosobowa orkiestra.
Barowo-wczasowa atmosfera długiego rejsu sprzyjała czasami mocniejszym wrażeniom. Bywały też sytuacje tragiczne. Jedną z nich wspomina kapitan Zbigniew
Kurc, który w drugiej połowie lat 50. pływał na "Dianie" jako I oficer. Tego dnia parowiec powracał z Wicka do Szczecina. W rejs zabrał się cumownik w mundurze, który poderwał dziewczynę prokuratorowi
z Sosnowca. W efekcie doszło do szarpaniny i bijatyki. Zdradzony pasażer skoczył do wody i nim zdołano zastopować maszynę i spuścić szalupę, zniknął pod wodą. - Po czterech dniach rybacy znaleźli go w
sieci - wspomina kpt. Kurc.
Po sezonie żeglugowym parowiec "Diana" cumował u podnóża Wałów Chrobrego, gdzie stawał się modnym wówczas lokalem dancingowym.
W 1961 roku statek stracił klasę
PRS i został przeholowany najpierw do Lubiewa, później zaś morzem i Wisłą na Zalew Zegrzyński w rejon Warszawy. Przez wiele lat był wykorzystywany jako restauracja kategorii "S". Jak napisał w
opracowaniu Ziemowit Sokołowski, "potem został zdegradowany do roli hotelu robotniczego. Obecnie jest już chyba wrakiem".