Nie wiedzie się aukcji rybnej w Ustce. Pisaliśmy o tym kilka miesięcy temu. Teraz temat podjęły branżowe "Namiary na Morze
i Handel".
Aukcja jest pierwszą taką placówką w Europie Środkowej i miała ucywilizować handel rybami. Jednak zadebiutowała z poślizgiem i długami. Obiekt, który ma ponad 2 tys. mkw. powierzchni,
kosztował około 13 mln zł. Większościowy udziałowiec - pomorski samorząd - zdążył ją już dokapitalizować sumą 1,3 mln zł. Radni nie zgodzili się na głosowanie imienne w tej sprawie. Taki zaś pomysł
wysunął radny Paweł Kasprzyk.
- Zaproponowałem, żeby dać aukcji rok na wyjście z impasu. A jeśli się nie uda, niech ci, którzy są za przyznaniem pieniędzy, oddadzą je do budżetu województwa z
własnej kieszeni. Wyszłoby po kilkadziesiąt tysięcy na głowę. Dlaczego tylko podatnicy muszą ponosić ryzyko decyzji władzy? - pyta radny.
Według "Namiarów...", aukcję wybudowano 10 razy
większą, niż było potrzeba. W sprawie przedsięwzięcia w takiej formie sceptyczny od początku był Jerzy Safader, przedsiębiorca i prezes Polskiego Stowarzyszenia Przetwórców Ryb. Twierdził, że na naszym
Wybrzeżu nie ma nadmiaru ryb. "Dorsze, na które zapotrzebowanie jest największe, i bez aukcji sprzedają się znakomicie. Według jego obliczeń, aby taka aukcja jak ustecka mogła się utrzymać, musiałoby
przez nią przejść 80 procent złowionych przez polskich rybaków ryb. W gospodarce rynkowej nikt nie musi sprzedawać ryb za pośrednictwem aukcji" - czytamy w "Namiarach...".