"Solidarność" miała święto. Robotników ze Stoczni Gdańskiej zamknęła za bramą. Na związkowców ze
Stoczni Gdynia doniosła do prokuratury.
Gdy 31 sierpnia na placu Stoczniowym w Gdańsku były blaski, oklaski, kwiaty, krawaty i msza z okazji 25-lecia jak najbardziej słusznego gniewu robotniczego,
solidarności i wolności związkowej, w Sądzie Rejonowym w Gdyni trwała rozprawa przeciwko działaczom z konkurencyjnego dla NSZZ "S" związku zawodowego "Stoczniowiec" ze Stoczni Gdynia. Zarzut:
zorganizowanie nielegalnego protestu robotników. Donieśli na nich koledzy związkowcy z "Solidarności".
Dokładnie w momencie, w którym specjalny wysłannik papieża Benedykta XVI metropolita krakowski
abepe Stanisław Dziwisz mówił, że "Solidarność" także dziś musi walczyć o prawa pracownicze, przed składem sędziowskim składał zeznania przewodniczący "Stoczniowca" Leszek Świętczak na temat
swojej walki o te właśnie pracownicze prawa. Gdy przed pomnikiem Poległych Stoczniowców, zwanym w Gdańsku pomnikiem trzech krzyży, prężyły się delegacje rządowe z różnych krajów, przed budynkiem sądu w
Gdyni w stoczniowych kombinezonach, kaskach i z transparentami wiecowali robotnicy w obronie kolegów ze "Stoczniowca". Rozprawa trwała dłużej niż msza koncelebrowana przez Dziwisza - godziny 8.30 do
15. Przed sądem nie było kamer ani dziennikarzy. Wszyscy filmowali Dziwisza.
Solidarni inaczej
Leszek Świętczak, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Stoczni Gdynia
"Stoczniowiec", i dwóch jego zastępców - Tadeusz Czechowski i Jan Szopiński - zostali 1 marca 2002 r. dyscyplinarnie wyrzuceni z pracy wbrew ustawie o związkach zawodowych. Wywalił ich ówczesny prezes
stoczni Janusz Szlanta oskarżając o zorganizowanie na terenie zakładu nielegalnego protestu. Wówczas Świętczak wraz z kolegami otworzył biuro związku przed bramą stoczni. Najpierw w przyczepie
kempingowej, potem w wynajętym Fordzie Transit, potem w namiocie i wreszcie znowu w przyczepie ("NIE" nr 15/2002). Byli solą w oku i drzazgą w dupie nie tylko Szlanty, ale także działaczy stoczniowej
"Solidarności" z Gdyni z jej przewodniczącym Dariuszem Adamskim na czele i stojącym za nim przewodniczącym krajowym Januszem Śniadkiem ("NIE" nr 5/2003). To Świętczak ujawnił wiele przewałów
Szlanty i skandal z akcjami Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego. Adamski już trzecią kadencję zasiada w Radzie Nadzorczej Stoczni Gdynia. Śniadek był w niej 11 lat. Odszedł wprost na stanowisko
przewodniczącego całej "S". Obaj musieli wiedzieć, że w stoczni dzieje się coś niedobrego. Do nich bowiem należała kontrola zarządu z ramienia załogi. To ujawnienie musiało ich bardzo zaboleć.
Solidaruchy zdecydowały więc, że nie uznają Świętczaka. Okazało się, że solidarność robotnicza, stoczniowa, związkowa i zwykła ludzka nie mają tu zastosowania. To, że facet był bez środków do życia, to,
że został zwolniony niesłusznie, to, że rozprawa w sądzie ciągnęła się miesiącami - nic ich nie ruszało.
W lipcu 2004 r. sąd rejonowy uniewinnił szefów "Stoczniowca" od stawianych zarzutów, a nowy
prezes Stoczni Gdynia przywrócił ich do pracy. Opuścili przyczepę. Ale od czego są "bratni związkowcy" z "Solidarności"? Dwa dni po ogłoszeniu uniewinniającego wyroku do Prokuratury Rejonowej w
Gdyni przybył wiceprzewodniczący "S" Stoczni Gdynia Roman Kuźmiński z kasetą z nagranym walnym zjazdem delegatów "Stoczniowca". Z nagrania ma wynikać, że Świętczak kierował protestem w lutym 2002
r. Kuźmiński po prostu zakapował na kolegów robotników. Prokurator wykorzystał to do wniesienia apelacji, a sąd okręgowy skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia w sądzie rejonowym. I tak oto 31
sierpnia, w 25. rocznicę wolnego ruchu związkowego, ruch związkowy był sądzony wskutek donosu "Solidarności".
Któż by wymyślił taką puentę uroczystych obchodów panny "S"?
Bez
rewolucji
Ze swoimi kolegami robotnikami ze Stoczni Gdańskiej "Solidarność" miała mniej problemu i nie musiała kierować ich do sądu. Skierowała ich za bramę, aby tam sobie posiedzieli. Okazało
się, że szefowie "S" w Stoczni Gdańskiej Roman Gałęzewski i Karol Guzikiewicz mają mniej stalowe jaja niż Świętczak i Szopiński.
Kto chciał, oglądał w telewizji albo czytał w gazetach relacje z
uroczystych obchodów 25-lecia "S" celebrowanych 31 sierpnia. Trudno zresztą było tego uniknąć - nawet, jak ktoś nie chciał oglądać czy czytać. Tyle tego było...
Wszystkie media podały, że za bramą
stoczni nr 2, tą historyczną, odbywał się całonocny festyn stoczniowców z grillem, śpiewem na gitarach i że to jest taka forma uczczenia rocznicy obchodów 25-lecia. Owszem, są niezadowoleni z tego, że ich
zakładowi grozi całkowita likwidacja, ale wierzą, że będzie dobrze. Przyszedł do nich wieczorem przewodniczący Śniadek i się zsolidaryzował.
Kulisy były nieco inne. Komitet Międzyzakładowy NSZZ
"Solidarność" Stoczni Gdańskiej napiął się, wywiesił nad bramą protestacyjny transparent, pokrzyczał na wiecu, spalił kilka opon, zapowiedział, że stoczniowcy wyjdą 31 sierpnia i będą się upominali o
swoje krzywdy przy dźwięku petard ("Nie" nr 34 i 35/2005). Tak miało być, ale gówno z tego wyszło. Dzień przed planowaną okupacją sali BHP, 29 sierpnia, władze "Solidarności" Stoczni Gdańskiej
podjęły uchwałę, że każdy członek związku, który zakłóci uroczystości obchodów rocznicy 25-lecia powstania "Solidarności", organizowane przez Komisję Krajową będzie podlegał procedurze wykluczenia z
członkostwa NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdańskiej. Oto prawdziwa samoograniczająca się rewolucja! Ktoś na Komitet Międzyzakładowy NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdańskiej niewątpliwie wpłynął, skoro
wcześniej trąbiono o gwałtownym proteście. W "Nie" (nr 35/2005) wyraziliśmy zdanie, że robotników ktoś będzie próbował rozmiękczać. Mieliśmy rację.
Uwięzieni za szlabanem
Faktycznie,
za bramą stoczni odbył się jedynie festyn. Po wieczornym śpiewaniu i kiełbaskach, po całonocnym czuwaniu było jeszcze kilkudziesięciu takich, co mimo wszystko chcieli wyjść pod pomnik. Już nie z petardami
i oponami, ale żeby złożyć pod nim kwiaty. Tak jak co roku przez ostatnie 25 lat. Nawet tego nie mogli zrobić, bo ich za tą bramą po prostu zamknięto. Wypuszczono jedynie trzyosobową delegację z wieńcem.
Pierwszy raz robotnicy nie mogli wyjść złożyć kwiatów. Zaczęli je wtykać w bramę. Nie dlatego, że taki był scenariusz, ale pod przymusem. Ich własnego związku.
Moja znajoma z Warszawy przysłała mi SMS:
Opowiadałeś, że idziesz na jakiś protest do stoczni, ja oglądam TV i nic nie ma. Same oficjalne nudy. To druga puenta do obchodów 25-lecia "S
".