Robotnicy Stoczni Gdańskiej protestują. Nie w smak to postsolidarnościowym elitom, które chcą w spokoju celebrować
uroczystość.
W piątek 26 sierpnia tego roku, na kilka godzin przed koncertem Jarre'a na dawnych terenach Stoczni Gdańskiej, zagrali wkurwieni stoczniowcy. Było jak u francuskiego
multiinstrumentalisty: światło i dźwięk. Światło z palonych opon i dźwięk z odpalanych petard. Przed obecnym budynkiem dyrekcji stoczni najpierw odbył się wiec, potem 300 robotników i rozliczne ekipy
telewizyjne powlekło się pochodem pod dawny budynek dyrekcji, ten sprzed 25 lat, aby porzucać jajkami w szyby, odpalić kilkanaście petard i spalić kilka opon. W dawnym budynku stoczniowej dyrekcji
mieszczą się biura zarządu spółki Synergia 99, która stała się właścicielem wielu stoczniowych terenów i pochylni, czyli urządzeń niezbędnych do budowy statków. Pisaliśmy o przekrętach z tym związanych w
"NIE" wiele razy.
Zarząd stoczni próbował utrudnić zorganizowanie wiecu. A to zabronił użycia przyczepy, która miała służyć za trybunę, nie zezwolił na użycie sprzętu do nagłaśniania, część
pracowników zwolnił z roboty do domu godzinę przed rozpoczęciem wiecu. Nie była to wielka masówka - ok. 300 osób, ale i strajki w sierpniu 1980 r. zaczęła przecież mała grupka. Wiadomo też, że to
wszystko, co wydarzyło się w piątek, jest bez większego znaczenia. Prawdziwy "koncert" ma się odbyć dopiero w środę 31 sierpnia. Postsolidarnościowe elity boją się jednak nie wiecu, ale palenia opon
pod pomnikiem na placu Stoczniowym, w przytomności zaproszonych prezydentów, premierów rozmaitych krajów. Aby pokazać, że nie tylko zaczęło się w Gdańsku, ale dalej trwa. To byłaby dla tych elit
katastrofa i one to rozumieją. Zarząd stoczni już zdecydował wbrew opinii związków zawodowych "Solidarność" i OPZZ, że 31 sierpnia będzie dniem wolnym od pracy, a bramy zostaną przed załogą
zamknięte.
Komitet Obrony Stoczni zdecydował się na nocne czuwanie w historycznej sali BHP przez noc z wtorku na środę, aby jednak udać się z wiązanką petard na oficjalne modły dziękczynne za
"Solidarność" i trochę je zmącić. Sala BHP została wybrana nie tylko ze względów symbolicznych, ale jak by rzec administracyjno-prawnych. Na terenie samej stoczni obowiązuje zarządzenie, że należy
opuścić zakład w ciągu 30 min. po zakończeniu pracy. Sala BHP została zaś przekazana Fundacji "Solidarność", której dyrektorem jest Jerzy Borowczak, jeden z trzech ludzi, którzy ćwierć wieku temu
rozpoczęli historyczny strajk. Dzisiaj koledzy liczą, że się na nich nie wypnie i pozwoli im całą noc przesiedzieć.
Nasze wiewiórki twierdzą jednak, że nie po to establishment solidarnościowy zrobił
Borowczaka dyrektorem fundacji, aby teraz miał on pomagać dawnym kolegom w robieniu kolejnej zadymy. Jego rola może być po raz drugi historyczna. Kiedyś zaczynał protest, dzisiaj został wyznaczony do
tego, aby go zdusić.
Szkoda, że Wajda już nie kręci swojego serialu o ludziach z... Taki Borowczak, jeśli spełni swoją misję, byłby świetnym bohaterem. Człowiek z jednej i z drugiej strony
bramy.