Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Majtek bez majtek

Nie, 2005-08-17

Płyń Polko po morzach i oceanach, rozsławiaj, co chcesz. Marynarz to zawód pojemny jak zawód dziennikarza: koleś po szkole morskiej pracujący na pokładzie czy w maszynie statku handlowego jest marynarzem takim samym - przynajmniej z nazwy - jak pomywacz, sprzątaczka, kelner, barman czy stewardesa na statku pasażerskim. Najczęściej wystarczą 4 podstawowe kursy. Za niecały tysiąc zeta, w 2 tygodnie spędzone na słuchaniu bzdetów, zakończone testami, na których wszyscy sobie pomagają, zdałam kursy: medyczny, bezpieczeństwa, przeciwpożarowy i technik ratunkowych. Dzięki temu mogłam wyrobić sobie papier młodszego marynarza, asystenta kucharza i książeczkę żeglarską. Z tymi świstkami - przepraszam, certyfikatami - ruszyłam na podbój mórz i oceanów. Najpierw musiałam poznać rynek i zasady nim kierujące. Na pierwszy rzut gałki wydaje się, że ze znalezieniem roboty nie powinno być problemu. Na rynku działa około 80 agencji pośredniczących w zatrudnianiu marynarzy. Współpracują one z kilkudziesięciu armatorami dysponującymi ponad tysiącem różnych statków: tankowce, masowce, chemikaliowce, ro-ro, badawcze, kontenerowce, holowniki, wycieczkowce, rybackie itp. Liczba marynarzy czynnych zawodowo jest dość trudna do oszacowania - nie mają obowiązku bulenia na ZUS (chyba że tak każe armator, np. skandynawski), nie muszą płacić podatków, bo najczęściej pływają pod tanimi banderami, a wielu nawet z polskiej książeczki żeglarskiej nie korzysta. Duże agencje podają, że rocznie wysyłają do pracy nawet po 1500 ludzi, a w bazach danych mają po kilka tysięcy aplikacji. Pływa może 100 tysięcy, może mniej, może więcej. Bardzo często, już na burcie, okazuje się, że dostajemy gorszą robotę niż obiecana i połowę kasy, na którą liczyliśmy! Ludzie mający jeszcze komfort wyboru czekają: - Zaproponowali mi bardzo dobry statek i kontrakt, ale facet powiedział, że oddaję pierwszą pensję i 100 dolców przy każdym następnym wyjeździe. I to ponoć taka dobra firma jest! Jeżeli zgodzę się zapłacić im raz, będę już płacić zawsze i każdemu! Do pracy w Carnival, Royal, Princess czy podobnych firmach rzadko potrzebne są 4 podstawowe kursy. Tu bierze się nawet ludzi z ulicy, którzy w życiu nie bujali się na falach. By wypłynąć, trzeba wyskoczyć z prawie 1000 dolców; buli się za wizę, świadectwo lekarskie, uniform, przelot w dwie strony i coś ekstra dla agencji albo za przymusowe debilne szkolenie (ostatnio na Queen Mary i Queen Elisabeth) - 5 dni za 1400 zeta, bez gwarancji zatrudnienia! W zamian żałosny kontrakt z zapewnionymi 50 dolcami pensji. Podstawą wynagrodzenia są tu bowiem tipy, czyli niepewne i zróżnicowane napiwki. Na tych zasadach pracują tysiące stewardes, barmanów, kelnerów, sprzątaczy, fotografów itp. zapieprzając i po 100 godzin tygodniowo! O ironio, na tych najlepszych statkach są najgorsze warunki dla załogi. Wycieczkowiec zabierający kilka tysięcy pasażerów ma i z 1500 ludzi załogi! Małe miasto, w którym liczy się pasażer i jego satysfakcja, a nie potrzeby i nastrój załogi, którą można w całości wymienić na nową w następnym porcie! Załoga dostaje kiepskie żarcie - resztki po pasażerach. Trzeba płacić za pranie, Internet, soki, jogurty, a nawet za owoce. Mieszka się najczęściej w 4-, rzadko w 2-osobowych kabinach pod poziomem wody, w których nie ma kibla ani prysznica. Po pracy załoganci nie mają prawa przebywać w części pasażerskiej. Lepszy socjal jest na statkach floty handlowej. Tu załoga jest najczęściej wyłącznie męska, a problem stanowią rodzinne i koleżeńskie klany! Ktoś nowy i całkiem z zewnątrz ma w takim towarzystwie kilka miesięcy jazdy na maksa, bez trzymanki - taka fala na falach! Prawie luksus oferują offshory, statki badawcze: kabiny jedynki (rzadko dwójki): spora łazienka, radio lub telewizor i okno - bulaj znaczy - w zestawie; superjedzenie, kilka pokojów wypoczynkowych dla załogi (zawsze jeden dla palaczy), najnowsze filmy, sauna, solarium, siłownia, Internet i karty telefoniczne, a raz na tydzień grill. Bajka, powiecie - nie zawsze! To statki z mieszaną załogą, gdzie Polaków jest maksymalnie kilkunastu. Najczęściej wchodzą na burtę przed dziewiczym rejsem, pływają kilka lat i tworzą małe kliki - polskie piekiełko. Nowicjusz, podobnie jak na handlowej krypie, albo się wkupi zapieprzając za trzech, albo będzie miał przesrane 2, 3 miechy, patrząc ciągle na te same gęby! Dom Big Brothera to mały pikuś - ze statku, który nie zawija do portu, bo zaopatrzenie dowożą łodzie lub helikoptery, nie można uciec. Marynarz zapieprza przez minimum 12 godzin dziennie, o różnych porach wstawania i kładzenia się spać. Świątek, piątek i niedziela - gotowość bojowa przez co najmniej 2 tygodnie (na polskich promach), 8-12 tygodni (na statkach badawczych, offshorowych, pasażerskich), najdłużej 6-9 miechów (tankowce, duże pasażery). Po odpękaniu kontraktu następuje niepłatna przerwa - najczęściej na połowę lub całą długość kontraktu, czyli: 12 tygodni na burcie - 6 lub 12 tygodni w domu. W tym czasie marynarze na bezrybiu, którzy sami opłacają ZUS, zasilają szeregi bezrobotnych. Zarobki zwykłego marynarza na statkach handlowych zaczynają się od 1 tys. dolców - łącznie z nadgodzinami; starszy marynarz zwykle nie przekracza 2 tys. Lepsze płace są u armatorów zatrudniających na krótsze 8-12-tygodniowe kontrakty. Płace stewardes, kelnerów czy barmanów są z reguły wyższe, ale niewiele - zależą od napiwków. Najlepsze dochody przytrafiają się na najcięższych statkach - na wycieczkowcach. Przed 11 września 2001 r., pracując w restauracji na statku Disneya, można było zarobić 1000-1200 dolarów tygodniowo; później się posypało. Oczywiście najwięcej zarabia kadra oficerska, ale przy tym równie dużo dokłada, ciągle tracąc czas na nowe kursy i buląc za coraz nowsze certyfikaty. Żyje też w ciągłym stresie, bo to oficer odpowiada głową za każdy mały i każdy gigantyczny błąd majtka. Gdyby nie przymusowe kursy, które z reguły trzeba odnawiać co 5 lat, urzędy morskie i ośrodki szkoleniowe nie miałyby z czego żyć. Podobnie lekarze; mam trzy świadectwa medyczne - norweskie, duńskie i międzynarodowe, które nie pasują Norwegom i Duńczykom. Do Stanów potrzebowałabym amerykańskie, do Holandii holenderskie itd., itp. Poza tym będąc całkiem zwykłą stewardesą - w ciągu trzech lat zmuszona byłam zaliczyć jeszcze 3 kursy: opieki nad pasażerami w pomieszczeniach hotelowych na statku pasażerskim typu ro-ro, kierowanie tłumem na takim samym statku i ratownika. O mały włos zaliczyłabym jeszcze kurs helikopterowy. A co?! Człowiek morza nie pęka, nie tonie, najwyżej umiera z wychłodzenia organizmu lub w niemożliwych do ustalenia okolicznościach. Nikt nie widzi, nikt nie słyszy - śruba wkręca go i równo miele! Choć wiele osób z branży wmawiało mi, że z PMS bez koneksji raczej nie mam szans na wyjazd, swój pierwszy kontrakt podpisałam właśnie z nimi w 2002 r. Z trzech lat i z trzech statków, trzy będą to historie o tym, jak samotność wyzwala, wolność zniewala, wściekłość zabija radość, śmiech suszy łzy, a smród stóp i alkoholowy pot są kwintesencją marynarskiego żywota. Nazwy statków zmieniłam ciut-ciut... M/V Płytki Grób Zadzwonili z nadejściem wiosny: mam się szykować na kurs helikopterowy - na offshory - zaszczepić na żółtą febrę i czekać na wizę do Rosji. Kilka dni później okazuje się, że kursu nie zdążę zaliczyć. Trochę żal, może nie będę już miała okazji topić się w helikopterze i skakać do wody z 10 metrów. Przed siedzibą PMS w Szczecinie witam się z załogą: 3 na 3 - równowaga płci. Swój żółty dziób maskuję opowieścią o rejsie zaliczonym na kontenerowcu z ojcem bosmanem. Jednodniowa podróż kończy się w Noworosyjsku nad Morzem Czarnym. Po badaniu alkomatem mustrują nas na statek badawczy. Kontrakt 10 tygodni, 1545 dolków na miesiąc. Załoga mieszana: 8 Polaków, „oficerka" - Norwegowie, naukowcy i komputerowcy - Włosi, Amerykanie i Francuzi, reszta to Brytyjczycy – przeważnie Szkoci. Ponad 70 osób. 5 tygodni mam kabinę jedynkę, później dwójkę. Robota 12 godzin na dobę, 7 dni w tygodniu, z przerwami na kawę i szamanie. Dzień do dnia podobny, robimy ciągle to samo: sprzątanie kabin, zmiana pościeli, pranie, prasowanie, pucowanie korytarzy, zmywanie naczyń i garów, sprzątanie kabin, zmiana pościeli, pranie... Najłatwiej zauważyć piątek - po rybie do żarcia - i niedzielę: z rana pozorowany alarm, na lunch pieczone rogale i raczki. Po paru dniach z przerażeniem zauważam spore ubytki w pazurach. Maglowana pościel ściera mi skórę z rąk. W nosie i ustach osadzają się chemikalia. Dłonie po kilku godzinach pracy w lateksowych rękawicach śmierdzą jakbym non stop trzepała konia! Szybko poznaję specyfikę polskiego piekiełka, które - polska norma - nie dziwi zagranicznej załogi. Niunia jest przemęczona poprzednimi statkami i żeby ją odciążyć, trzeba dociążyć pozostałe stewardesy. Takiego wała! Olo, pierwszy kucharz, jest przeciążony, więc obciąża nocnego - Filona, który zanim trafił na statek, nie potrafił usmażyć jajek (ciągle przypala gary, bo smaży bez tłuszczu!). Filon się burzy, bo on w nocy też by sobie odpoczął, a nie bułki i ciasta piekł! Niunia i Kazia lubią Filona - donoszą na Ola i skłócają go z Jurkiem. Marynarz Jurek zachowuje się i wygląda jak mój wujek schizofrenik, kiedy odstawiał psychotropy - raczy się kawą i piwem, ma totalne odpały i bywa agresywny! Statek zwie domkiem, a kabinę - mieszkankiem kochanym! Marynarzowi Heńkowi jednak nie przyłoży - a bardzo chce - bo robotę za niego odwala... Od tego nie ma ucieczki! Pływamy na statku Wielkiego Brata, który nie zawija do portu od 6 tygodni. Żyjemy, jemy i pracujemy ciągle w tej samej grupie, wciąż oglądając te same buźki. Konflikty, podpuszczanie, plotki i kablowanie są nieuniknione. Do tego jest gorąco, siada klima i piłkarze odpadli z mistrzostw świata! Jedyny ratunek przed uszkodzeniem cudzej cielesności znajduję w filmach, słodkich oczętach Chrisa i spadających gwiazdach, które obarczam marzeniami nie do spełnienia. Muszę odpocząć! Po 8 miesiącach laby wygrzebałam się z płytkiego grobu. Strzepnęłam z dłoni resztki ziemi i popłynęłam. Z Polarisu. M/F Milczenie Owiec Z pięćdziesiątką Polaków jadę do Lubeki - krainy marcepana. Miast na nowym statku stojącym w stoczni osiadamy na 2 tygodnie płatnych kolonii w schronisku młodzieżowym, w 7-osobowych pokojach bez łazienek. Przymusowe szkolenie nie zabija nudy, zacieśniamy więc kontakty. Zagraniczna część załogi (60 osób): Duńczycy, Islandczycy, Owczarze z Wysp, Norwegowie, kilku Rosjan, Austriaków i Niemiec - trzyma się razem. Z tęsknoty za mocnymi wrażeniami i używkami 5 osób traci kontrolę i robotę. Żegnamy ich utuleni w żalu, pełni zrozumienia - na statku czeka nas bowiem prohibicja, kabiny jedno-płciowe, 2-osobowe i mały spacerniak! Później jeszcze z dziesięciu po raz ostatni zeszło z trapu pewnym marynarskim krokiem: picie na dwie nogi leczy chorobę morską! Po interwencji ITF armator - sknerusek z Wysp Owczych - musi podwoić nasze pensje, inaczej nie zapuści śruby! Nie zwiększa jednak załogi hotelowej - o połowę za małej, jak na tak duży statek; jedna osoba będzie zapieprzać za dwie! -I tu ma być lepiej?! Pojebało mnie chyba na maksa! To statek pasażerski - zabiera 1600 ludzi! Przybija do kei na dwie godziny. Jak pieprzony tramwaj. Pracuj, nie marudź i nie licz na przepustkę! Fakt: 1800 euro za miesiąc. Fakt: już nie dostaję falą po żółtym dziobie, lecz za falę robię. Ale i faktem jest, że po siedmiu miechach zapadnę na fiksum-dyrdum! Tu bez problemu rozróżniamy dni tygodnia - każdego dnia inny port, w tydzień zamykamy kółko. I tak w kółko... Weźmy poniedziałek: szósta z rana gotowość bojowa. - Wstawaj, piękna Helu, Szetlandy witają! - Hej, piękna! - Budzik mordę darł już cztery razy. Za piątym razem wstała. Zapieprzamy przez 6 godzin, potem 3 godziny przerwy. Kilka tygodni harówy kasuje gierojów! Wszyscy duszą komara, marząc choćby o chwili snu. - Duchowość twa stoi, cielesność siną i gołą dupę wypina do mnie pierdząc! Kobieto, coś ty żarła?! - W pracy 6 godzin, później przerwa na 4. - Piękna chrapie jak 3 niedźwiedzie w gawrze! Pierwsza rano: - Wstawaj!!!! Przez tę dupę miałam koszmara! No, tylko popatrz: znowu foczki robią za eskortę w szetlandzkim porcie! W parę godzin nowy dzień i Norwegia. Jak co wtorek orki w fiordach nas witają - kocham te klimaty, ale mogłoby być cieplej! Dzisiaj alarm - jak zawsze, kiedy hotel ma zapierdol: w dwie godziny 17 osób musi przygotować 350 kabin! - Kurwa! 70 łóżek, 24 kible, śmieci, odkurzanie, luster polerowanie - a do żarcia znowu łby baranie. Kurwaaa!!! Jak ja się nazywam?! Jak, do kurwy nędzy, się nazywam?! - Siwa, nie pierdol! Białą wkładaj koszulę! Bo my, polska mafia, fason trzymamy, choć w oczach mgiełki! - Embarkacja, galernicy! Pieprzone pastuchy nacierają! - Hello! Welcome on board! How are you?... A w środę ponownie dziwne twarze kulejących Owiec - efekty kazirodczych - przed wiekami?! - związków; Szetlandy po Owcach zaliczamy. Gutek po obiedzie zapadł w błogi sen. - Gutek, zapierdalaj do roboty, nie skończyłeś sprzątać sekcji! Wychodź, kurwa, po dobroci, bo ci wpierdolę! Nie będę za ciebie zasuwał! - wrzeszczy Siemak. Zielono mi. Islandia wciąż wita mgłą i mżawką, skrzętnie kryjąc wodospady żłobiące skaliste brzegi. Musi czwartek. Pierwszy raz, gdy tu z Owczych płynęliśmy, czułam się jak Frodo w domu Elronda - króla elfów. Wiadomość dnia: strajk! Wichrzyciele skrzykują całą polską załogę do mesy. - Strajkujemy, od trzech tygodni pływa mało pastuchów i restauracja nie dostaje napiwków. Wy w hotelu macie duże pensje, a my biedę trzepiemy! Od dzisiaj strajk! - Sorki, ale jak było dużo pastuchów, zarabialiście 3 razy więcej od hotelu. Stać was na tę biedę! Sobie strajkujcie!... - Jest piątek: Owczarnia i Szetlandy. Na obiad solona ryba, przysmak wyspiarzy - jebie, że włosy w nosie w dredy się splatają! Przy takim menu trudno o regenerację. W saunie i siłowni robimy formę na kolejny dzionek zapieprzu. Żółtodzioby czują się już pewniej, kończą więc orgietką i sesją zdjęciową w basenie. Wachtowemu, który wszedł w trakcie, chyba się nie podobało - donosi staremu. Afera zdjęciowa umila nam życie. Agenci chcą przejąć fotki, lecz nikt nie wydaje fotografa. Cud! Po raz pierwszy zwieramy polskie szyki - w obronie cyca i dupy! Sobota, tylko i aż Dania: 1100 bye-bye, 1100 hello! Ja pierdolę! Sprężamy się na maksa, musimy zejść na stały ląd, by uzupełnić zapasy wody ognistej! Sukces - dziś odpłyniemy! Lód i cytrynę szmuglujemy z kuchni. Balety w kabinach, po 5, 6 osób. Musimy kontrolować wybuchy radości - kapo czuwa! Wreszcie ciepełko, niedziela na morzu. Tylko 7 godzin w miarę lekkiego sprzątania. Można się powygrzewać. - To ostatnia niedziela, jutro mnie stąd wyjebią, jutro mnie już nie będzie, więc żegnam was! Adieu... Idę do baru się najebać, już mogę! To ostatnia... - Dość! Po pięciu miesiącach na galerze jestem zombie – psychicznie i fizycznie. Się pływa, się ma! Siedem miechów milczenia i nowa owczarnia... Z B+B Shipping, tym razem... M/V Stateczek Miłości No, wreszcie! Istnieją jednak statki, na których z polską załogą można się dogadać, zabawić, ser popić łyskaczem i nie bać się donosu! Jesteśmy połową z prawie czterdziestu osób załogi; druga połówka to władza: Brytole, Francuzka i Portugalczyk. My zasuwamy 12 tygodni na 6, oni - 2 tygodnie na 2. Po 6 tygodniach w restauracji przejmuję we władanie mesę i za 900 funciaków jestem sobie szefową. Z piciem nie ma problemu. Piją wszyscy, z reguły po pracy. Ciśnienie wraca do normy, normalność wypiera nerwówkę, bo trzeba zbierać siły na weekendowy szał ciał! Dwupłciowość załogi ułatwia balety i inne przyjemności. Czcimy urodziny i każde imieniny, tylko wtedy bawi się razem cały stateczek, kapitan jest wodzirejem. Rasizm i nacjonalizm mieszają się z seksizmem, nie lubimy się aż tak przesadnie: - E, Poleczka! Zrób mi loda, szibko! - krzyczy prawie bezbłędną polszczyzną Łysek z Liverpoolu. – Kciągaj gacie, będziemy sie calować! Ja mam dusze jaja! - Taa, kurwa?! To chodź no tu, pojebie! - Sonia szarpie kuchcika za pasiaste spodnie. - Pokaż, co tu masz, ogierze! - Nie! Nie! Nie! Hej?! - Łysek jara cegłę i więcej z takimi tekstami do Soni nie startuje. Po nocach kończonych o piątej nad ranem, choć na kacu gigancie, opuszczamy Portsmouth zgodnie z rozkładem. Czasem tylko kierowca busa jakoś tak nie wyrobi się na zbyt wąskim zakręcie, ale nawet bardzo wgnieciony bus pojedzie! No problem, mongolitos nie narzekają, bardziej sztormu na Północnym się boją. My być friend, co poda torebkę na rzygi! Dziwne, z każdym zejściem mówię „nigdy więcej!", ale później czegoś mi brakuje. Morze wzywa, over! -Już pędzę!
 
Anna Steward
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl