Już trzeci rok ciągnie się sprawa budowy składowiska na urobek pogłębiarki z Odry i wiele wskazuje na to, że
polskie prawo może uniemożliwić to przedsięwzięcie. Wtedy koło nosa przeszłoby kilka milionów złotych. Problemy mogą mieć port i stocznie.
Pole pod tzw. refulat postanowiono wybudować w zatoczce przy
wyspie Radolin. To niedaleko od stoczni Gryfia, opodal Orlego Przesmyku, który łączy Odrę z jeziorem Dąbie. Dla potencjalnych inwestorów - Urzędu Morskiego w Szczecinie i Regionalnego Zarządu Gospodarki
Wodnej - ważne jest, aby składowisko było blisko miejsc pogłębiania, bo to obniża koszty transportu. Gdy jednak przed trzema laty informacja o planach budowy ukazała się w prasie, podniosło się larum.
Składowisko to katastrofa ekologiczna - grzmieli zieloni w rozsyłanych do prasy mailach. "Nieczystości mają być gromadzone przez 15 lat i utworzyć wyspę do wysokości 3 metrów ponad lustro wody" -
ostrzegano. Skarżono się, że mimo protestów ekologów, wędkarzy, rybaków i "wszystkich, którym drogie jest unikalne środowisko jeziora Dąbie", magistrat odrzucił oficjalne protesty. Wojewódzki
Konserwator Przyrody uznał, że nie widzi podstaw do sprzeciwu wobec inwestycji, ale obiecał się jej bacznie przyglądać.
Tarliska czy zdegradowane dno
Zaprotestowali też rybacy, dla
których jezioro jest miejscem zarobkowania. W liście do prezydenta Szczecina Mieczysław Szeląg, prezes Zrzeszenia Rybaków Zalewów Szczecińskiego, Kamieńskiego i Jeziora Dąbie, podkreślił, że muł na
składowisku może zakłócić ekosystem. - Teren wybrany do składowania urobku jest znanym miejscem żerowania i lęgu ryb - alarmował wówczas. Z kolei jezioro to miejsce "produkcji" blisko 450 ton ryb
rocznie.
W podobnym tonie wypowiedział się Morski Instytut Rybacki oraz Okręgowy Inspektorat Rybołówstwa Morskiego. Docent Tomasz Linkowski, dyrektor MIR, uznał, że zasypanie dna urobkiem z pogłębiarek
to - oprócz "udaru chemicznego" - również zmiana struktury osadów i profilu dna, a także m.in. "likwidacja tarlisk ryb".
Andrzej Borowiec, zastępca dyrektora Urzędu Morskiego, odpierał te
obawy. - Te osady i tak leżą na dnie tutejszych akwenów, a my je chcemy wydobyć i złożyć na składowisku, które będzie szczelne - podkreślał. Według niego opinia, że inwestycja byłaby bombą ekologiczną,
jest niepoważna: - My ją właśnie chcemy rozbroić - ripostował.
Według niego, z ocen oddziaływania pola na środowisko wynika, że nie ma tam żadnych tarlisk, a jedynie "zdegradowane dno, na którym
składowano kiedyś gruz i śmiecie ze stoczni".
Gdy pomysł ze składowiskiem nie spodobał się również żeglarzom, Borowiec uspokajał, że pole refulacyjne przy Radolinie nie ograniczy żeglowności
przyległych akwenów, bo "będzie odgrodzone szczelnym, trwałym obwałowaniem, całkowicie wykluczającym przedostawanie się namułów do jeziora". Nie będzie też zagrażało plażom i nie zaszkodzi ptakom. W
okolicy innego czynnego pola z urobkiem - "Mańków" koło Stepnicy - od lat żyją i rozmnażają się orły bieliki. Na jeziorze nie powstanie też wyspa wysoka na 3 metry, a jedynie zostaną wypełnione
urobkiem dwie płytkie zatoki wyspy Radolin. Dodał, że składowisko na Mańkowie z powodu sąsiedztwa z rezerwatem nie może składować "umiarkowanie zanieczyszczonego urobku" z akwenów portowych, a jedynie
czysty muł z toru wodnego. Natomiast najbliższe pole do składowania refulatu zanieczyszczonego znajduje się w Gdańsku, ale jest za małe, nie wspominając o kosztach transportu. Radolin jest więc
konieczny.
Za ostro z prawem?
Tymczasem Polska weszła do Unii i zaczęła do unijnego prawa dostosowywać swoje przepisy. Nowe regulacje wprowadzało Ministerstwo Środowiska. Jeden z
przepisów mówił, że zabrania się składowania odpadów w "dolinach rzek, w pobliżu zbiorników wód śródlądowych, na terenach źródliskowych, bagiennych i podmokłych, w obszarach mis jeziornych oraz
obszarach bezpośredniego bądź potencjalnego zagrożenia powodzią...". W tej sytuacji budowa składowiska z odpadami okazała się niemożliwa, bowiem w myśl innego przepisu portowy muł okazał się odpadem
zanieczyszczonym - To absurd - skomentował wówczas nowe prawo dyrektor Borowiec. - Oznaczałoby to, że na składowanie nadaje się tylko obszar Szczecina i... Wolińskiego Parku Narodowego. Innych terenów w
pobliżu nie ma, a wożenie urobku, którego rocznie wydobywamy od 60 do 100 tys. ton, kilkanaście kilometrów w głąb lądu jest nieopłacalne.
Ostatnio z jego inicjatywy w resorcie środowiska odbyło się
spotkanie. Przedstawiono na nim ekspertyzę prawną wykonaną na zlecenie Banku Światowego przez dr nauk prawnych Jana Jerzmańskiego z wrocławskiej kancelarii Jendrośka, Jerzmański, Bar i Wspólnicy.
Specjalizuje się on w prawie ekologicznym. Z treści tej opinii wynika, że składowisko mułu można budować, ale przy odpowiedniej interpretacji prawnej przepisów. - Mówiąc w skrócie: chodziło o to, czy z
ustawy o odpadach wynika, że zanieczyszczony urobek pogłębiarki jest odpadem, czy nie - tłumaczy Borowiec. - Ministerstwo Środowiska twierdziło bowiem, że jest, natomiast mec. Jerzmański inaczej odczytuje
te zapisy - wyjaśnia Borowiec. Z ekspertyzy ma też wynikać, że polskie prawo jest bardziej restrykcyjne od unijnych dyrektyw.
Z powodu ministerialnych urlopów na sierpniowym spotkaniu w resorcie nic
nie przesądzono. Być może do uznania (lub nie) ekspertyzy dojdzie we wrześniu. Zastępca dyrektora UMS obawia się, że decyzja szefa resortu może być jednak na nie.
A Borowiec przypomina, że UMS
proponował już listopadzie ub.r., aby zmienić normy zanieczyszczeń lub żeby wyłączyć z przepisów zakaz składowania urobku w pobliżu wód. Wtedy resort odmówił.
Wziątek - optymista?
- W
międzyczasie weszły w życie kolejne przepisy. Teraz każda organizacja ekologiczna, która przystąpi do postępowania administracyjnego w sprawie budowy składowiska, będzie na prawach strony. Może się
odwoływać do NSA i Strasburga - mówi Borowiec, który obawia się, że nie uda się wybudować składowiska do końca 2007 roku.
Nieco optymizmu tchnęło ostatnie spotkanie u wojewody Stanisława Wziątka
Zaproponowano na nim podjęcie działań na rzecz budowy pola pod muł, uznając, że ekspertyza Jerzmańskiego jest poprawna. Ewentualne bariery prawne wojewoda zaproponował pokonywać lub usuwać na bieżąco w
trakcie postępowania administracyjnego.
Jeżeli nie udałoby się wybudować pola pod urobek, może dojść do pierwszych roszczeń finansowych. Muł i tak trzeba będzie usuwać z dna, ale wzrosną koszty tej
operacji. Można by go było np. wywozić na pełne morze, ok. 60 kilometrów od brzegu. Dodając do tego 65 km do Świnoujścia, barki z refulatem musiałyby pokonać ze Szczecina aż 125 km. - Zakładając, że
transport jednego metra sześciennego urobku może kosztować za kilometr prawie złotówkę i mnożąc to jeszcze przez 5 tysięcy metrów sześciennych osadów wydobywanych tylko koło Stoczni Nowej, koszt
utrzymania akwenu w tym rejonie może wynieść ponad 600 tys. zł - szacuje z grubsza Borowiec.
Gdyby do tego doszło, to - zdaniem Andrzeja Żarnocha, dyrektora ds. kontraktacji Stoczni Szczecińskiej Nowej
- spółka zastanowiłaby się, czy nie upomnieć się o zwrot tych pieniędzy od miasta - głównego winowajcy brudów na dnie Odry.
Jest jeszcze inne wyjście z sytuacji - i o tym trwają rozmowy. Chodzi o
doraźne składowanie mułu na hałdach popiołu elektrowni Dolna Odra. Postępowano by tak do czasu wybudowania składowiska oraz oczyszczalni ścieków dla Szczecina.
W ostateczności trzeba by przerabiać
skażony muł, oddzielając piasek od szlamu, a ten ostatni wozić samochodami na specjalne składowiska. Ale do tego potrzebna jest instalacja i duże pieniądze.