Obecnie na kontraktach pracuje 30 tys. polskich marynarzy i oficerów. W najbliższym czasie zatrudnienie może
stracić 15 tys. - szacują przedstawiciele organizacji reprezentujących marynarzy. Powodem zwolnień ma być skarga wniesiona przez NSZZ "Solidarność" do Komisji Europejskiej, a dotycząca równego
traktowania polskich załóg przez armatorów unijnych. Na ten temat dyskutowano 14 lipca br., w Akademii Morskiej w Gdyni.
Spotkanie przedstawicieli wszystkich organizacji i pięciu związków zawodowych,
reprezentujących marynarzy, odbyło się z inicjatywy Stowarzyszenia Marynarzy Kontraktowych (SMK). Jego celem była próba zjednoczenia tych gremiów, wyłonienia jednego zespołu i ustalenia harmonogramu
działań, które mogłyby zapobiec dalszym zwolnieniom. Jednak, podczas rozmów okazało się, że nie zawsze te same cele są pojmowane tak samo.
Sekcja Morska "Solidarność", reprezentowana przez
Jacka Cegielskiego, jej wiceprzewodniczącego, uważa, że prawo o równym traktowaniu musi być albo przestrzegane przez wszystkich armatorów, albo zmienione. Odmiennego zdania jest SMK oraz Związek Agentów i
Przedstawicieli Żeglugowych (APMAR), którzy uznają za słuszne negocjowanie z armatorami warunków zatrudnienia. Do rozmów w tej sprawie został przez polski rząd wyznaczony ZUS, ale, poza podpisaniem umowy
z armatorami norweskimi, dalsze negocjacje utknęły w martwym punkcie. Tymczasem, sami marynarze nie chcą być traktowani na równi z ich kolegami z Danii, czy Anglii. Chcą pracować na takich samych zasadach
jak Hiszpanie, czy Portugalczycy, którzy zarabiają mniej, ale mają zatrudnienie. Podczas obrad, marynarze stanowczo zażądali, aby "Solidarność" przestała reprezentować ich interesy i nie domagała się,
wbrew ich woli, wyższych pensji. Jerzy Przybyt, sekretarz APMAR-u, przypomniał opinię Alfonsa Guiniera, sekretarza Stowarzyszenia Armatorów Europejskich, który powiedział, że wyrównywanie pensji musi
następować stopniowo - i z tym należy się pogodzić.
Stanowisko "Solidarności" oraz Federacji Związków Zawodowych Marynarzy i Rybaków, że to nie związki decydują, kogo mają zatrudniać
zagraniczni armatorzy, można rozszerzyć o pogląd, że również nie polskie związki zawodowe mają decydować o warunkach płacowych. Negocjowanie pakietu socjalnego byłoby słuszne, gdyby chodziło o polskich
armatorów, co również podkreślali marynarze. Brak polskiej bandery, wiąże ręce nie tylko związkom, ale i samym marynarzom, którzy zmuszeni zostali do występowania w roli pokornego petenta, proszącego o
zatrudnienie. Zwłaszcza, że w Polsce pracy dla marynarzy nie ma, a kolejne rządy nie potrafiły zrobić nawet kroku, aby tę sprawę rozwiązać. Gospodarka morska rozrzucona została po siedmiu ministerstwach,
dyskusja - nie mówiąc o ustawie o podatku tonażowym - została zaniechana, a problem ubezpieczeń morskich raz tylko przemknął przez obrady podkomisji morskiej. Jak zauważył Andrzej Liss, poseł PiS, do
czasów wyboru nowego parlamentu i nowego rządu, wszystkie sprawy muszą poczekać. Nie czekają tylko armatorzy zagraniczni, którzy nie rozumieją, dlaczego Polacy nie potrafią się dogadać między sobą i
dlaczego stawiają żądania obcym firmom. A za te działania na rzecz i w imieniu marynarzy płacą oni sami, tracąc pracę. Jak stwierdził jeden z nich, już bezrobotny - lepiej pracować za 2 tys. euro niż nie
pracować za wynegocjowane 10 tys. USD. Tym bardziej, że urzędy pracy nie mają ofert dla marynarzy.
--------------------
Pod koniec czerwca br. 120 polskich marynarzy, w ciągu godziny,
straciło pracę. Oficjalnym powodem była zmiana bandery z Bahama na luksemburską. Marynarzom powiedziano jednak, że przyczyną zwolnień jest skarga "Solidarności" do Komisji Europejskiej, w której
związek domaga się równego traktowania polskich załóg przez armatorów unijnych. Czyli po zmianie bandery armator, angielska spółka EuroShipServices, musiałby zapłacić Polakom świadczenia przysługujące
innym marynarzom z UE.
18 czerwca br. pracę stracili polscy marynarze z czterech jednostek ro-ro, które stały w angielskich portach: Killingholm - Celestine i Celandine i Purfleet - Victorine i
Valentine. O godz. 9 rano pod statki podjechały autokary z nowymi załogami: Ukraińcami i Rosjanami. Polacy musieli w ciągu godziny zejść na ląd, a armator wypłacił im pieniądze, które zarobiliby do końca
kontraktów. Miesięcznie dostawali od 1,6 tys. do 3,5 tys. euro. Pod banderą Luksemburga EuroShipServices wydawałby na nich ok. 20% więcej.
50 Polaków pozbył się też inny brytyjski armator, a z ich
usług rezygnują także Norwedzy i Holendrzy. Nie robią tego masowo, ale ze statku zwalniają po 5-6 osób i na ich miejsce przyjmują Rosjan lub Ukraińców. Duński armator Maersk zaczął Polaków zastępować
Filipińczykami.
PiF