Dwaj świadkowie - Zbigniew Barański i Leszek Bursiak - potwierdzili wczoraj swoje wcześniejsze zeznania i jeszcze raz przed
sądem opowiedzieli o tym, w jakich okolicznościach dowiedzieli się o próbie sfałszowania przetargu. Dłużej mówił Bursiak, bo więcej pamiętał.
Poniedziałek był kolejnym dniem procesu Zbigniewa
Zalewskiego oskarżonego o usiłowanie wyłudzenia łapówki od biznesmenów biorących udział w organizowanym przez port przetargu na rozbudowę nabrzeży na Ostrowie Grabowskim i półwyspie Katowickim. Razem z
nim na ławie oskarżonych siedzi Jan S., były kolega partyjny z Porozumienia Centrum. Dziś (przyznając się do winy) pogrąża swojego towarzysza wyjaśniając, że kontaktował się z przedsiębiorcami właśnie na
polecenie Zalewskiego.
Tę wersję potwierdzają zeznania konfrontowanych wczoraj ze sobą dwóch świadków - byłego prezesa Zarządu Morskich Portu Szczecin-Świnoujście i biznesmena biorącego udział w
przetargu. Obaj jednak opierają się na wypowiedziach osób trzecich. Sami nie byli świadkami korupcyjnych propozycji Jana S.
Na wczorajszej rozprawie po raz kolejny przypomnieli, że słyszeli, że w 2003
r. do szefa Hydrobudowy przyszedł Jan S. i zaproponował "pomoc" w wygraniu przetargu. Ich zeznania różnią się tylko w jednej kwestii - wysokości łapówki. Barański pamięta, że mowa była jedynie o 50-70
tys. zł.
- Wydało mi się to nawet podejrzane - przyznał wczoraj. - Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że tak niska suma może być prowokacją.
Bursiak z kolei zapewnia, że wymieniona wcześniej kwota miała
być tylko pierwszą "ratą". W kolejnych dwóch transzach politycy mieli ponoć dostać kolejne 300 tys. zł.
Prezes Bursiak potwierdził, że to on zawiadomił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego o
planowanym przekręcie. Akt oskarżenia opiera się m.in. na jego zeznaniach. Jan S. przyznał się do popełnienia przestępstwa. Zbigniew Zalewski konsekwentnie wszystkiemu zaprzecza.