Żeglarz z Gdyni Paweł Koprowski utonął w sobotę podczas rejsu z Bornholmu do Kołobrzegu. Jedenastoosobowa załoga ruszyła
z wyspy na łodzi "Bowarmia" typu DZ przy bardzo niesprzyjających warunkach pogodowych. Wiał silny wiatr, a na morzu było od 5 do 7 stopni w skali Beauforta. Żeglarz wypadł za burtę łodzi i utonął.
Załoga wyciągnęła go z wody dopiero po 20 minutach. Żeglarze wypłynęli w morze kompletnie nieprzygotowani - nie dość, że zlekceważyli ostrzeżenia synoptyków, to nie posiadali krótkofalówki. Według
uzyskanych informacji, kapitan wypadł za burtę 19 mil morskich od Kołobrzegu, a statek ratowniczy "Szkwał" otrzymał sygnał, kiedy łódź była już 8 mil morskich od portu (mniej więcej po godzinie
rejsu). Żeglarze mogli zawiadomić służby dopiero gdy telefon komórkowy, który posiadali, znalazł się w zasięgu sieci.
Ofiarę podjął na pokład śmigłowiec ratowniczy Marynarki Wojennej Mi-14 PS z Bazy
Lotniczej w Darłowie, dowodzony przez por. mar. pil. Dariusza Sionkowskiego. Jak poinformował ppor. mar. Grzegorz Łyko z Biura Prasowego Marynarki Wojennej, była to siódma w tym roku akcja ratownicza z
udziałem ich śmigłowca. Poszkodowanego przetransportowano do Kołobrzegu, gdzie pogotowie ratunkowe przewiozło go do szpitala. Mimo prowadzonej intensywnej akcji reanimacyjnej, mężczyzna zmarł.
Topielec
miał na sobie kamizelkę ratunkową, ale nieoficjalnie ratownicy wątpią w to, że mógł w niej utonąć. Tę wątpliwość będzie musiał rozstrzygnąć prokurator.