Ci, którzy 25 lat temu w sierpniu byli masą napędową boju o demokracje i powstawania "Solidarności", dzisiaj plują sobie w
brodę.
Dla resztki stoczniowców ze Stoczni Gdańskiej zbliżające się obchody 25 rocznicy Sierpnia'80 są jak czekanie na wyrwanie ostatniego zęba w kolejce u dentysty. Do września, czyli do końca
obchodów, na pewno stocznia dotrwa, bo to polityczna sprawa, żeby mieli się przed czym politycy jednać i świętować. Ale jak już wszyscy kwiaty złożą, podadzą sobie ręce albo nie podadzą i rozjadą, to
stocznię zamkną. Dlatego w Stoczni Gdańskiej nikt się nie ekscytuje tym, czy Wałęsa poda Kwaśniewskiemu rękę, czy nie poda, czy przyjedzie składać kwiaty Bush junior, czy tylko Bush senior, czy zagra ten
zespół czy tamten. Robotnicy ze Stoczni Gdańskiej, kolebki polskiej demokracji, ludzie z żelaza, mają to wszystko dokładnie i głęboko w dupie. Trudno ich uznać za zwycięzców tego spektaklu, który się
rozegrał na terenie ich zakładu między 14 a 31 sierpnia 1980 r.
Stocznia Gdańska im. Lenina w latach 70. to było coś. Najlepsza polska stocznia, lokomotywa gospodarki na Wybrzeżu Gdańskim, wspaniałe
statki, pełne zatrudnienie. To był - trudno uwierzyć - czołowy pod względem produkcji statków zakład na świecie. Powierzchnia 140 ha. Pochylnie: pięć wzdłużnych i jedna boczna. Zatrudnienie od 15 do 17
tysięcy ludzi. Produkcja statków od 16 do 26 rocznie. Dzisiaj wszystkiego ubyło. Powierzchnia stoczni 62 ha, żadnej własnej pochylni, dwie wykorzystywane przy szczątkowej produkcji, zatrudnienie - 3,2
tysiąca, produkcja statków - do trzech rocznie. Stocznia nie ma działu handlowego i biura konstrukcyjnego. Nie ma też własnych urządzeń do budowy i wodowania statków. Pochylnie to jądro, serce stoczni.
Stocznia bez pochylni...
Z tymi pochylniami to było tak, że w lipcu 1999 r. dwójka z ówczesnych dyrektorów Stoczni Gdańskiej Bogdan Oleszek i Elżbieta Dudziuk przekazali notarialnie spółce
Synergia 99 prawa do wieczystego użytkowania 73 ha gruntów należących do stoczni wraz ze stojącymi na nich budynkami i urządzeniami. Trzeba trafu - akurat te grunty, na których stoją dwie
najnowocześniejsze i ocalałe pochylnie b1 i b3. Oleszek i Dudziuk zobligowali umową, a Synergia 99 się zobowiązała, że pod groźbą 205 mln zł kary nie będzie robić wstrętów w budowaniu na pochylniach
statków. Jednak już niecały rok później w imieniu stoczni Dudziuk i inny z dyrektorów Bogumił Banach podpisali drugą umowę z Synergia 99 - o zwolnieniu spółki z obowiązku płacenia odszkodowania, gdyby np.
chciała pochylnie komuś sprzedać. No i Synergia właśnie dogaduje ich sprzedanie ze spółką składającą się z małej niemieckiej stoczni Stefana Patiensa i małego biura konstrukcyjnego Sinus.
Z biurem
Sinus wiąże się pewna ciekawostka. W roku 1999 jeden z członków ówczesnego zarządu stoczni Jerzy Wróbel wydał upoważnienie ludziom z małego biura konstrukcyjnego z Pruszcza Gdańskiego, właśnie Sinusa, aby
biuro projektowe Stoczni Gdańskiej udostępniło im dokumentację konstrukcyjną statku RoPAX o symbolu SG 017. To był statek od początku do końca zaprojektowany w Stoczni Gdańskiej dla Finlandii. Dali tym
ludziom z konkurencji dostęp do know-how, do wiedzy, do koncepcji, do opisów i rysunków.
Potem według projektu Sinusa wybudowano podobny statek o symbolu B-191 w jednej ze stoczni chińskich. Taka
zbieżność. Ale cóż, przypadki chodzą po ludziach. Sinus dawał też kasę na kampanię Krzaklewskiego. Niby szczegół od czapki w tym kontekście. No i teraz ten Sinus startuje do kupienia od Synergii pochylni
stoczniowych.
Synergia, dzierżawca terenu i właściciel pochylni, jest miastu winna kupę milionów złotych za zaległe podatki. Miasto mogłoby więc negocjować z Synergia w sprawie pochylni.
Trzeba też
trafu, że człowiek, który podpisywał przekazanie tych pochylni Synergii, czyli dyrektor administracyjny Stoczni Gdańskiej Bogdan Oleszek, jest jednocześnie przewodniczącym Rady Miasta Gdańska z ramienia
Platformy Obywatelskiej.
Oleszek na pewno będzie świętował w sierpniu 25 rocznicę robotniczego zrywu.
... ale z demokracją
Wałęsam się po stoczni w dzień roboczy w połowie pierwszej zmiany w
nadziei spotkania kogoś, kto coś robi, produkuje, kto coś opowie, jak tam się przygotowują do obchodów rocznicy sierpniowej. Po 25 latach stocznia w Gdańsku to obraz degrengolady: rozsypujące się budynki,
porozbijane szyby, gdzieniegdzie leżące pordzewiałe stalowe elementy. Aby spotkać człowieka, trzeba się nieźle nachodzić.
Pogadać z kimś ze stoczni, jak już się kogoś dopadnie, jest trudno. Wszyscy się
boją. O robotę ciężko. W stoczni to już w ogóle odpada, bo jeszcze ktoś zobaczy i doniesie brygadziście, kierownikowi. No to na piwie za stocznią, ale też, żeby nikt nie widział.
Malarz okrętowy, w
stoczni 34 lata, choć oprócz gdańskiej, pracował też w remontówce: - Ciężka robota. Zaraz po zawodówce przyszedłem, bo uczyć się nie chciało, a tu był raj. Co prawda trzeba było pracować świątek, piątek i
niedziela. Niech ktoś tak popracuje tym aparatem do malowania przez 8 godzin! Ale była kasa, nie można mówić, że nie.
Elektryk, w stoczni od 26 lat: - Po technikum przyszedłem w czasie dla stoczni już
gorszym niż połowa lat 70, bo przed samym niemal Sierpniem. Wtedy się trochę mniej budowało. Ale można było dalej zarobić. Na taksówkę, na papierosy lepsze, na dancing z dziewczyną, nawet na jakąś bluzkę
dla dziewczyny i spodnie dla siebie z Peweksu. No, byliśmy finansową elitą. Serio.
Obaj są członkami NSZZ "Solidarność" w Stoczni Gdańskiej.
Malarz: - Jak wybuchła rewolucja, to się brama nie
zamykała: doradcy, księża, reżyserzy, aktorzy. Olbrychski, Janda. Normalnie high life.
Elektryk: - A co powiedział Syryjczyk, jak był ministrem na początku lat 90.? Najlepsza polityka wobec przemysłu
okrętowego to brak polityki. Tak powiedział. Nas liberałowie zapierdolili.
Malarz: - No i patrz pan, na chuj nam to było? Kiedyś nie było demokracji, komuniści rządzili, ale jakoś się żyło. Było
mieszkanie i na mieszkanie, socjal pełny, bilety na imprezy, mecze, wyjazdy na grzyby, kolonie dla dzieci, wczasy, wycieczki. A teraz? Jest demokracja i nic więcej.
O tym, ile już w latach 80 trzeba
było do stoczni dokładać i ile dokładano i później kosztem innych ludzi w Polsce, stoczniowcy ani za "Solidarności" nie myśleli, ani teraz ich to nie obchodzi.