Na ten dzień z niecierpliwością czekali oskarżeni i ich obrońcy. W piątek przed sądem stanął jeden z biegłych, którego
opinie są od początku podważane przez byłych członków zarządu holdingu stoczniowego. Konfrontacja była więc nieunikniona. I rzeczywiście, wszystko odbyło się jak w dobrym amerykańskim filmowym dramacie z
akcją dziejącą się na sali sądowej.
W szczecińskim Sądzie Okręgowym trwa proces członków zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA.
W piątek swoje opinie przedstawił Stefan Koronczewski biegły
z zakresu księgowości (wiek 72 lata, od 40 lat na liście biegłych sądowych). Od razu na początku podtrzymał on w całości wnioski, jakie znalazły się w jego dwóch opiniach (bardzo niekorzystnych dla
oskarżonych) sporządzonych dla Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu.
Pierwszą opinię wstępną sporządziłem w lipcu 2002 roku na podstawie czterech tomów akt. Potem dostałem całą dokumentację z prokuratury
i przebadałem ją wraz z aktami z policji i UKS. I to jest opinia z listopada 2002 r. mówił biegły.
S. Koronczewski przyznał, że w ekspertyzach znalazły się błędy. Lecz jego zdaniem, były to pomyłki
komputerowe, bez istotnego wpływu na końcowe wnioski i wyliczenia. Oprócz jednego błędu.
Ma on wpływ na wyliczenia. Chodzi o zakup nieruchomości w Nowogardzie wyjaśniał. W aktach sprawy nie było
dokumentów odprowadzenia VAT i przez to zawyżyłem różnicę między ceną zakupu a ceną sprzedaży o 2,2 miliona złotych.
Potem przedstawił główne punkty swojej opinii, z której wynikało m.in., że nie badał
on struktury stoczniowego holdingu ani całokształtu jego działalności:
Niemożliwe było dokonanie oceny całości operacji finansowych w ramach stoczniowego holdingu w latach 1999 2000. Zadanie to
przerosłoby możliwości nawet zespołu 10 biegłych. Ja dokonałem oceny konkretnych, wskazanych przez prokuraturę, pięciu transakcji Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA, ich kosztów i wyników oraz
przepływów finansowych na kontach Grupy Przemysłowej. Moim zdaniem, GP była odrębnym podmiotem gospodarczym, a nie członkiem holdingu. Łączyły je tylko układy kierownictwa i własnościowe. Holding nigdy
nie posiadał udziałów lub akcji GP. W okresie zawierania badanych przeze mnie transakcji udziałowcami grupy byli w większości członkowie zarządu holdingu, oprócz Tałasiewicza.
S. Koronczewski dodał, że
pieniądze na transakcje pochodziły z holdingu. A mogły być one przeprowadzone bezpośrednio przez SSPH SA bądź przez jej spółki zależne. Uniknięto by wtedy szkody, która powstała w wyniku uczestnictwa w
nich GP.
Kiedy biegły chciał omówić inną opinię, zaprotestowali obrońcy oskarżonych. Ich zdaniem, kolejna ekspertyza nic nie wnosiła, a oni chcieliby zadać kilka pytań biegłemu. Jeszcze przed
rozpoczęciem rozprawy na sądowym korytarzu można było usłyszeć m.in. od oskarżonych, że piątkowa rozprawa jest jedyną szansą na przepytanie biegłego. Potem może on taktycznie "uciec w chorobę", chcąc
uniknąć pytań członków zarządu holdingu. Sąd zgodził się z sugestiami obrony, co wyraźnie zaskoczyło i zdenerwowało biegłego.
Znam metody adwokatów. Z ich strony przeżyłem horror w Poznaniu dowodził.
A ja jestem na zwolnieniu lekarskim, biorę silne leki. Stawiłem się dzisiaj, aby nie utrudniać postępowania. Chciałbym, aby obrona złożyła swoje pytania, a ja na nie odpowiem na piśmie.
Sąd jednak
takie rozwiązanie wykluczył. Już po pierwszych pytaniach można było zauważyć, jaką przyjęto linię obrony podważenie kwalifikacji biegłego. Ujawniono m.in., że autor obu opinii nie jest biegłym rewidentem,
nie jest biegłym z zakresu ekonomiki przedsiębiorstw, ma niewielkie doświadczenie w analizowaniu transakcji finansowych w holdingach i jak sam stwierdził sprawa, którą badał, jego zdaniem, nie wymagała
żadnej specjalnej wiedzy o spółkach akcyjnych i ich funkcjonowaniu.
Ja miałem dokonać takiej oceny, jaką zleciła mi prokuratura. Jej celem było wykazanie szkody w holdingu. Ocenę celowości transakcji
pozostawiłem prokuraturze stwierdził Koronczewski.
Na kolejne pytania ma on odpowiadać w czerwcu podczas następnej rozprawy.