System olimpijski w rybołówstwie na Bałtyku? Owszem, dlaczego nie? Tak zapewne pomyśleli sobie urzędnicy z Ministerstwa
Rolnictwa przed wprowadzeniem go w życie. Jak pomyśleli, tak zrobili, a rybacy jak ten system przeklinali od początku, tak czynią i dzisiaj. Tylko że teraz poza złorzeczeniami, postanowili walczyć o swoje
przy pomocy komputerów, oficjalnych pism i podpisów.
Paranoja, jak twierdzą rybacy, polega na tym, że ci, którzy mają łodzie o długości mniejszej niż dziesięć metrów, nie mają indywidualnych limitów na
połów dorszy, jak ich koledzy na większych jednostkach. Wszyscy "mniejsi" otrzymują limit hurtowy. W tym roku wynosi on 1167 ton.
- Ten system polega na tym, że wrzuca się nas do jednego worka, w
którym nigdy nie wiadomo, ile zostało do dna. To jest chora sytuacja, która sprawia, że niektórzy rybacy dopuszczają się niezgodnych z prawem manipulacji, a cała reszta na tym traci - mówi Jerzy Jasicki,
rybak z Rewala.
Nie pływa, a zarabia
Na czym polega niezgodna z prawem manipulacja? Dorsz jest rybą, z której są pieniądze. Nie jest tak drogi jak węgorz, ale łowi się go zdecydowanie
więcej. I to on w największym stopniu decyduje o zarobkach rybaków. Jest więc cenny, ale limitowany. A tajemnicą poliszynela jest, że rybacy z kutrów potrafią 5 ton dorsza przywiezionego z morza
"rozpisać" na nielimitowane łodzie, płacąc za to odpowiednią dolę. Niektórzy właściciele łódek idą na to chętnie, bo nie wypływając z portu, dobrze zarabiają. O tym, że zabierają w ten sposób chleb
uczciwym kolegom, zapewne nie myślą. Trudno się zatem dziwić, że limit "łodziowy", od czasu jego wprowadzenia, kończy się przed końcem roku, nawet jesienią, gdy jego połowy mogą być najbardziej
obfite. Rybacy łowią dorsza i nagle, jednego dnia dowiadują się, że to już koniec. Trudno tu mówić o planowaniu, w przeciwieństwie do rybaków z większych jednostek, którzy mogą sobie swoją pracę
odpowiednio ułożyć.
Pętla się zaciska
W tym roku limit połowów dorsza został jeszcze zmniejszony. Na mniejsze łodzie "przydzielono" 1167 ton. Łowiący na nich rybacy, poza nielicznymi
wyjątkami, rozumieją to dobrze.
- Wiemy o tym, że biologiczna wydajność morza jest ograniczona. Dorszowe stado trzeba odbudować. Nie da się go eksploatować bez końca i bez konsekwencji. Ale przy
nienasyconym rynku, gdy dorsza sprzedaje się na pniu, trzeba dzielić go sprawiedliwie, a nie dawać możliwość do przekrętów.
I dlatego skrzyknęli się, by zaprotestować. Pod pismem do Departamentu
Rybołówstwa w Ministerstwie Rolnictwa, podpisało się kilkudziesięciu rybaków, właścicieli łodzi poniżej dziesięciu metrów długości.
- Zdajemy sobie sprawę z tego, że może istnieć szara strefa, o której
mówią sami rybacy. Ale nie można powiedzieć, że z nią nie walczymy. Pętla, która służy eliminowaniu zjawisk, nazywanych nawet "praniem ryby", coraz bardziej się zacieśnia.
Trzy i dwa lata temu tzw.
kwota olimpijska dotyczyła jednostek do piętnastu metrów długości. Teraz zmniejszyliśmy ją aż o pięć metrów - informują urzędnicy wspomnianego departamentu.
Na żywym ciele
Poprzedni
przepis dający "hurtowy" limit łodziom do piętnastu metrów, doprowadził do wielu paradoksów. Niektóre kutry, mające prawie taką długość, bardzo dobrze wyposażone, potrafiły wyciągnąć z wód Bałtyku
nawet 150 ton dorsza. I czyniły to najzupełniej legalnie. Pozwalał im na to limit, który zmusza rybaków do ścigania się, kto szybciej i więcej. Tymczasem większe jednostki mogły zgodnie z indywidualnymi
limitami złowić 27 ton tej opłacalnej ryby. Gdzie tu sprawiedliwość?
Wynika z tego, że wspomniane zacieśnianie pętli odbywa się w warunkach polowych, "na żywo".
- Zdajemy sobie sprawę, że część
rybaków jest niezadowolona z kwoty olimpijskiej, ale naszym zdaniem, najbardziej uciążliwe jest zaplanowanie sobie połowów. Limity mają chronić stada ryb, a dzielenie ich na małe łódki wydaje się
przesadą. W innych krajach, nawet u zachodnich sąsiadów, kwoty połowowe na mniejsze jednostki także przydzielane są "hurtowo" - informują w ministerstwie.
Rybacy, którzy wystosowali protest do
ministerstwa, wiedzą jednak swoje. Twierdzą, że ogólny limit prowadzić może do nielegalnych połowów i manipulacji. Szara strefa w rybołówstwie, którą chcą wyeliminować przez indywidualne limity, jest
przecież z jednej strony efektem przepisów, z drugiej tych, którzy albo je umiejętnie obchodzą, albo świadomie łamią, nie obawiając się konsekwencji.