Czy niemieckie związki zawodowe nie zrobią polskim marynarzom niedźwiedziej przysługi? Pytanie nasuwa się w związku
ze strajkiem naszych załóg na dwóch statkach norweskiego armatora - w Travemunde i Turku. Niemcy poparli Polaków, którzy są członkami ich syndykatu. Domagają się wynagrodzeń zgodnych z tamtejszym układem
zbiorowym pracy.
Nasi marynarze nie zarabiają bajońskich sum, więc należałoby im życzyć wyższych pensji. Jeżeli wynagrodzenie starszego marynarza podzielić na dwa - bo połowę czasu spędza na lądzie,
więc jest bez dochodów - to okaże się, że dostaje mniej niż wynosi średnia krajowa w Polsce. Tymczasem niemieccy związkowcy domagają się dla swoich kolegów stawek wyższych o ok. 60 procent. Argumentem
protestujących jest także to, że w żegludze panuje wyjątkowa koniunktura, więc armatorzy dobrze zarabiają i powinni godziwie wynagradzać.
Tymczasem z powództwa duńskich związków w kopenhaskim sądzie
czeka inna, znacznie poważniejsza sprawa do rozstrzygnięcia. Również one domagają się europejskich wynagrodzeń dla polskich załóg na tamtejszych frachtowcach. Nie brakuje jednak komentarzy, że gdyby
syndykat wygrał, armatorzy mogą zrezygnować z Polaków, bo zatrudniają ich nie po to, aby płacić jak swoim załogom, lecz żeby zaoszczędzić na kosztach pracy.
Podobnie może podejść do sprawy armator
norweski, który nastawiając się na tańszych marynarzy z kraju, gdzie są o wiele niższe zarobki i siła nabywcza obywateli, otworzył przed laty biuro pośrednictwa pracy w Szczecinie. Czy po doświadczeniach
z Travemunde i Turku będzie nadal chętnie okrętował polskie załogi?