Przez kilka godzin przedostatni z oskarżonych członków zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA wytykał
wczoraj prokuraturze błędy, jakie miała ona popełnić w trakcie śledztwa oraz zawrzeć w akcie oskarżenia. Po świętach Wielkanocy wyjaśnienia zacznie składać ostatni z prezesów były wojewoda szczeciński
Marek Tałasiewicz.
Na początku wczorajszej rozprawy wiceprezes Arkadiusz Goj kontynuował przedwczorajszy wątek udziału rządu w upadłości stoczniowego holdingu.
Od 1994 roku w kontaktach z
przedstawicielami rządu i politykami przedstawialiśmy zagrożenia, jakie pojawią się w gospodarce morskiej na przełomie wieku. Mówiliśmy rzeczy niepopularne, m.in. o kryzysie, spadających cenach, formach
pomocy dla stoczni na świecie. Zamiast gruntownej analizy sytuacji i decyzji strategicznych dotyczących gospodarki morskiej, przy pierwszej okazji zostaliśmy zaatakowani przez funkcjonariuszy państwowych
i oskarżeni mówił wiceprezes.
W przygotowanym przez siebie wystąpieniu Goj przez kilka godzin szczegółowo wytykał błędy, jakie miała popełnić prokuratura w akcie oskarżenia oraz podczas śledztwa, a
dotyczące m.in. jego pozycji w Grupie Przemysłowej.
Do 2001 roku nie byłem udziałowcem ani akcjonariuszem Grupy Przemysłowej. Nigdy nie byłem w jej zarządzie. Nigdy też nie byłem pełnomocnikiem
jakiegokolwiek udziałowca lub akcjonariusza. Nigdy nie podpisywałem kontraktu menadżerskiego. Miałem umowę o pracę zapewniał Goj.
Jego zdaniem, twierdzenie prokuratury o tym, że Grupa Przemysłowa
osiągnęła zysk kosztem majątku holdingu, jest kombinatorstwem i matactwem.
Taka teza jest formułowana w celu uzasadnienia niezgodnych z prawem działań funkcjonariuszy państwowych prokuratora,
ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika, który w prasie zapowiadał nasze aresztowania oraz planowanie przez ministra gospodarki Jacka Piechotę upadłości Porty Holding stwierdził Goj.
Po świętach swoje wyjaśnienia zacznie składać ostatni z oskarżonych, były wojewoda szczeciński Marek Tałasiewicz.