Pierwsza faza procesu zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA powoli zbliża się do
końca. Wczoraj wyjaśnienia zaczął składać przedostatni z prezesów holdingu - Arkadiusz Goj. I padło sporo ciężkich zarzutów, m.in. pod adresem rządu Leszka Millera i ministra Jacka Piechoty.
Arkadiusz
Goj, podobnie jak pozostali członkowie zarządu stoczniowego holdingu, nie przyznaje się do popełnienia zarzucanych mu przez prokuraturę czynów. Jego zdaniem, akt oskarżenia jest absurdalny, a 240 tomów
zebranych materiałów nie zawiera żadnych dowodów na działania niezgodne z prawem i powstanie szkody w majątku holdingu.
Zarząd holdingu został oskarżony o przekroczenie uprawnień i niedopełnienie
obowiązków, przez co w latach 1999-2000 miał narazić spółkę na szkody w wysokości ponad 68 mln zł. Prezesi mieli pełnić podwójne role - współwłaścicieli zależnej od holdingu spółki Grupa Przemysłowa (GP)
i członków kierownictwa Porty Holding (na kontraktach menedżerskich). Prokuratura uważa, że podejmowali działania zmierzające do osiągnięcia przez grupę zysku kosztem holdingu i chcieli, aby zobowiązania
grupy były spłacane ze środków stoczniowego holdingu.
Według wiceprezesa Goja to, że śledztwo w sprawie Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA rozpoczęło się po 7 maja 2002 roku nie było przypadkiem.
- Data ta była zbieżna z nadzwyczajnym walnym zgromadzeniem akcjonariuszy holdingu. Funkcjonariusze państwowi przed, jak i podczas zgromadzenia czynili naciski w celu wymuszenia na nas działań
niezgodnych z prawem - stwierdził wiceprezes.
- Jakie to były działania? - pytał sędzia Paweł Wojtysiak.
- M.in. żądania z banku PKO BP, w imieniu Skarbu Państwa, zmniejszenia wartości akcji
będących w posiadaniu członków zarządu, czy też żądania obniżenia kapitału akcyjnego wtedy, gdy spółka miała zysk - wyjaśniał Goj.
Jego zdaniem, upadłość holdingu nie jest następstwem machinacji Grupy
Przemysłowej, tylko niewywiązaniem się rządu ze swoich zobowiązań.
- Jest to podkreślone m.in. w zeznaniach wiceprezesa banku BRE.
Stwierdził on, że warunkiem restrukturyzacji były oczekiwane przez
banki gwarancje Skarbu Państwa, których nie uzyskały. W tej sytuacji kredyty musiały być wypowiedziane - mówił wiceprezes.
Kolejnymi elementami, które doprowadziły do upadłości holdingu miał być brak
polityki morskiej i pomocy rządu.
- Taką pomoc i to w dużej wysokości otrzymywały stocznie na Dalekim Wschodzie i u naszych głównych konkurentów. Np. stocznie wschodnioniemieckie uzyskały po kilkaset
milionów euro, pomoc w Hiszpanii dla stoczni osiągnęła prawie miliard dolarów - stwierdził Goj.
Zdaniem wiceprezesa, polski rząd wiedział już kilka lat wcześniej o potrzebach stoczni i nadchodzącym
kryzysie.
- Wcześniej były deklaracje pomocy. Ale w 2002 roku przedstawiciele rządu odmówili jej nam, twierdząc, że prywatnym się nie pomaga. Premier Leszek Miller i minister Jacek Piechota,
powiedzieli: radźcie sobie sami i oddajcie wszystko, co macie, najlepiej płacąc za to podatek. Aktualnie rząd robi wszystko, czego nam wcześniej odmówiono, a nawet więcej. Myśmy nie występowali o dopłaty
i dotacje. Jedyną formą pomocy miały być gwarancje rządowe - dodał wiceprezes holdingu.