Prezydenci miast portowych: Gdańska, Gdyni, Szczecina i Świnoujścia, wspierani przez marszałka województwa pomorskiego,
wystosowali stanowczy protest do ministra infrastruktury wobec projektu nowej ustawy o portach i przystaniach morskich. Podzielając pogląd, że jest to projekt niedopracowany i niespójny z obowiązującymi
aktami prawa - czemu dałem dobitny wyraz w poprzednim numerze "Namiarów" - nie zgadzam się z większością wytoczonych przeciwko niemu przez samorządowców argumentów. W swojej polemice prezydenci bronią
bowiem istniejącego stanu rzeczy, wysuwając różne zarzuty, w tym i ten, "że ustawa nie odpowiada obecnie panującym realiom gospodarki wolnorynkowej oraz ogólnym tendencjom decentralistycznym". Otóż,
ten argument, jak ulał, pasuje właśnie do istniejącego status quo. Obowiązująca ustawa portowa, jako żywo, nie odpowiada "realiom gospodarki rynkowej".
O losach każdego przedsiębiorstwa
powinien decydować właściciel, w przypadku spółki - właściciel większościowy. W spółkach, jakimi są zarządy dużych portów (z mniejszymi bywa różnie), miasta mają znikome udziały, np. Gdańsk - 2,6%, Gdynia
- 0,04%, a Szczecin i Świnoujście - po 0,15%. Jednocześnie, na gruncie obowiązującej ustawy, to one właśnie posiadają nieproporcjonalnie dużą reprezentację w radach nadzorczych portów, z prawem do
wyznaczania ich przewodniczących włącznie. To obraża kodeks spółek handlowych w znacznie większym stopniu, niż np., podjęta w projekcie nowej ustawy, próba przywrócenia większościowemu właścicielowi
portów, czyli skarbowi państwa, jego własnościowych praw.
Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, na konferencji prasowej, użył argumentu, którego użyć nie powinien: że państwo w ciągu ostatnich
kilkunastu lat nie przeznaczyło na port ani złotówki. Jeżeli miał na myśli zarząd portu to, jako prawnik z wykształcenia, powinien był wiedzieć, że państwu generalnie nie wolno wspierać finansowo spółek
prawa handlowego. Jeśli chodziło mu o port, jako całość, to minął się z prawdą, bo nie kto inny jak administracja morska, z pieniędzy budżetu państwa, stale utrzymuje infrastrukturę portową: falochrony,
tory wodne, oznakowanie hydrograficzne, systemy bezpieczeństwa itd.
W Gdyni, na przykład, przy ogólnie dobrej współpracy miasta z portem, dwa lata temu doszło do brzemiennej w skutkach decyzji.
Na wniosek rady miasta, ówczesny minister infrastruktury zmienił granice portu (patrz: "Namiary" 6 i 7/2003), pozbawiając go jednej piątej terytorium: około 100 ha powiększyło obszary miejskie.
Zmajoryzowana przez reprezentantów miasta rada nadzorcza portu nie zaprotestowała. (Na temat szkód, jakie wyrządziła obecnie obowiązująca ustawa w mniejszych portach, pisaliśmy wielokrotnie.)
Zgadzamy się z samorządowcami, że projekt nowej ustawy jest niedobry. Nie możemy się zgodzić co do tego, iż jego główną wadą jest to, że zmienia istniejący układ. Ten bowiem również jest chory i - jak
wielokrotnie argumentowaliśmy - rodzi negatywne skutki. Symbioza między gminami a portami jest możliwa, ale na zdrowych ekonomicznie podstawach, a dotychczasowe są właśnie rodem z epoki minionej, oparte
na naciąganych prawnie przywilejach, nie mających nic wspólnego z gospodarką rynkową.