Koniec procesu o pobicie byłego prezesa szczecińskiego ZPO "Odra" - Henryka Walusia. Postępowanie wobec szwaczki
zostało warunkowo umorzone na dwa lata próby. Siedmiu stoczniowców zostało skazanych na kary pozbawienia wolności od ośmiu do jedenastu miesięcy w zawieszeniu na trzy lata, grzywny po 800 oraz 1000
złotych oraz nawiązki - po 300 złotych na rzecz PCK.
Wczoraj przed szczecińskim Sądem Rejonowym zakończył się jeden z najgłośniejszych procesów ostatnich lat. Siedmiu stoczniowców (w tym
przewodniczący Komitetu Protestacyjnego Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA) oraz jedna szwaczka odpowiadali za udział w pobiciu i znieważeniu prezesa szczecińskiego ZPO "Odra" - Henryka Walusia.
Przypomnijmy: w środę siódmego sierpnia 2002 r. stoczniowcy po zakończeniu kolejnego wiecu, na znak poparcia dla załogi ZPO "Odra" SA (która nie otrzymywała wynagrodzeń), przeszli pochodem przez
miasto, dotarli pod budynek "Odry" i rozpoczęli pikietę. Kiedy prezes Henryk Waluś nie chciał do nich wyjść, kilku najpierw wtargnęło do jego gabinetu i próbowało wywieźć go na taczce. Doszło do
przepychanek i szarpaniny - stoczniowcy zdarli z Walusia marynarkę oraz koszulę, a następnie wywlekli go przed budynek. Tam został pobity i obrzucony jajkami. Prezesowi udało się wyrwać tłumowi i schronić
w budynku zakładu. Wydarzenia z centrum Szczecina odbiły się szerokim echem nie tylko w kraju. Zdjęcia prezentowały czołowe stacje telewizyjne na świecie, m.in. CNN.
W październiku ub.r. rozpoczął się
proces całej ósemki. Jako oskarżyciel posiłkowy występował Henryk Waluś. Wśród świadków znaleźli się także dziennikarze oraz fotoreporterzy relacjonujący wydarzenia spod "Odry". Wczoraj, podczas
ostatniej rozprawy, Waluś się nie pojawił. Najpierw zeznania składali świadkowie obrony, m.in. pracownice Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie oraz wiceprzewodniczący stoczniowego komitetu protestacyjnego.
Potem głos zabrał prokurator, obrona i sami oskarżeni.
- Stoczniowcy i pracownice "Odry" byli w trudnej sytuacji. Ale nie upoważnia to ich do stosowania metod i środków pozaprawnych - stwierdził
prokurator i zażądał dla stoczniowców od ośmiu miesięcy do półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata, a dla szwaczki grzywny.
Po nim głos zabrał obrońca (według informacji jednego z
oskarżonych, wynajęty i opłacony przez prezydenta Szczecina Mariana Jurczyka), który zarzucił min. prokuraturze i policji niepodjęcie odpowiednich działań, zanim doszło do pobicia prezesa.
- Trzeba
powiedzieć, że w latach 50., 60., 70. i 80. przeciętny Kowalski, jak był w takiej sytuacji jak stoczniowcy i szwaczki, mógł liczyć na to, że idąc ze skargą do sekretarza swojej podstawowej organizacji
partyjnej, otrzyma pomoc. Dzisiaj tego nie ma - mówił mecenas Marek Kędziora.
Jego zdaniem, źle się stało, że najpierw doszło do procesu stoczniowców i szwaczki, a nie do procesu prezesa Walusia
(oskarżonego m.in. o wyłudzanie kredytów, działanie na niekorzyść spółki i naruszanie praw pracowniczych).
- Żałuję, że pan Waluś nie zgodził się na początku na postępowanie mediacyjne. Ale jego
pełnomocnik do tego nie dopuścił, bo chciano z tej sprawy zrobić trampolinę do oskarżenia policji o te wydarzenia. Na szczęście sąd do tego nie dopuścił - wyjaśniał adwokat
Według obrony protest
stoczniowców był słuszny. Tylko że jego forma nieodpowiednia.
- Ci ludzie nie zasłużyli sobie, aby wyjść z sądu z wyrokami skazującymi. Myślę, że zachodzą warunki, aby sąd odstąpił od wymierzenia im
kar. To uzasadnione społecznie. Aby jednak prawo było prawem, wnoszę, by sąd wymierzył oskarżonym kary materialne z przeznaczeniem na cel społeczny, w rozmiarze odpowiednim do ich sytuacji finansowej -
stwierdził obrońca.
Głos zabrali także oskarżeni.
Zbigniew W. - Poszliśmy w obronie innych. Nie chcieliśmy Walusia bić. Dla siebie pieniądze miał, a dla załogi nie.
Jolanta R. - Zawiniłam, ale
byłam zdesperowana. Żałuję tego, co zrobiłam.
- Co zrobiłaś? Nic nie zrobiłaś przecież, za co żałujesz? - odpowiedziały jej okrzyki licznie zgromadzonych w sali rozpraw wzburzonych koleżanek z "Odry
".
Janusz G. - Emocje puściły. Ale proszę nas zrozumieć. Jesteśmy mężczyznami, a te kobiety były terroryzowane. Jak można się tak odnosić do kobiet? Tak postępuje chyba tylko taki, co kobiet nie
kocha.
Po półgodzinnej naradzie sąd wydał wyrok. Warunkowo umorzono postępowanie na dwa lata próby wobec szwaczki. Stoczniowcy zostali skazani na kary pozbawienia wolności od ośmiu do jedenastu
miesięcy w zawieszeniu na trzy lata, grzywny po 800 złotych (Zbigniew W. i Janusz G. po tysiąc złotych) oraz nawiązki - po 300 złotych na rzecz PCK
- Sąd uznał, że społeczna szkodliwość czynu była
znaczna. Oskarżeni znieważyli i pobili niewinnego człowieka. Nie można tego usprawiedliwiać. Nie mieli prawa dokonywać na nim samosądu. Osoby dochodzące swych praw nie mogą działać wbrew prawu -
stwierdził sędzia w uzasadnieniu.
Wyrok nie jest prawomocny. Nie wiadomo, czy obrona złoży apelację.
- Wyrok szanuję, ale się z nim nie zgadzam - powiedział adwokat
stoczniowców.