Rybacy przybrzeżni z przystani w Unieściu wisielczo żartują, że z dnia na dzień z właścicieli łodzi stali
się armatorami statków rybackich. Mimo to ekonomicznie padają, bo jak mówią rządzący krajem przyjęli ustalenia, które w porównaniu z rybakami innych nadbałtyckich państw UE są dla nich dyskryminujące.
Podzielili Bałtyk w ten sposób, że my się łapiemy na wschodnią, uboższą część morza mówi Jerzy Pietrzak, który pracuje w zawodzie od 30 lat. Do tego mamy czteromiesięczny okres ochronny na dorsza. A to
ryba, z której głównie żyjemy. Tymczasem na zachodzie chronią go o połowę krócej.
W tamtym roku miałem tylko łódź, a od tego jest już ona statkiem rybackim, bo o 10 centymetrów przekracza 8 metrów, od
których zaczyna się statek dodaje Zbigniew Kruk, z podobnym stażem na morzu. A to już oznacza, że po każdym wyjściu w morze muszę w ciągu 48 godzin dostarczyć do Kołobrzegu raport, który kiedyś robiłem
raz w miesiącu.
Dla armatorów to dodatkowa biurokracja, którą obarczą swoje żony. Żalą się też, iż rząd znów wyciąga od nich pieniądze. Chodzi o przymus wykupywania od tego roku corocznych
"specjalnych zezwoleń połowowych na organizmy morskie". Muszą za nie płacić, chociaż większość z nich ma ważne jeszcze przez 3 lata pięcioletnie licencje połowowe, które kiedyś też kosztowały.
Jak
już mam statek, to powinienem dostać na niego także roczny limit ryb do złowienia uważa J. Pietrzak.
Według niego, wspólny limit połowowy dla całej polskiej floty przybrzeżnej faworyzuje oszustów. Są
nimi używający starych klasyfikacji niektórzy posiadacze, jednocześnie kutrów i łodzi rybackich. Oszustwo ma polegać na tym, że połów kutrami rejestrują jako rybę złowioną przez łódź. Tym samym jak
najdłużej zachowują limit połowowy przyznany na kuter, a uszczuplają drastycznie wspólny limit rybaków łodziowych. Bywało już więc, że "przybrzeżni" dowiadywali się np. w listopadzie, że nie mogą już
łowić, bo nie mają limitu.
W roku łowimy przeciętnie przez 6 miesięcy mówią Pietrzak i Kruk. Ale jak są sztormy, to czasami wychodzimy w morze tylko przez 4 miesiące, w trakcie których musimy zarobić
na całoroczne utrzymanie.
Zbigniew Kruk od września był w morzu tylko kilka razy, bo częściej nie pozwalała pogoda: I teraz mam do zapłacenia kilka przeterminowanych rachunków i pustki w kieszeniach.
Rybacy przybrzeżni są przekonani, że państwo dąży do likwidacji tej formy rybołówstwa. Mówią np., że nie mogą dostać wsparcia z unijnej kasy, bo adresowane jest ono do ludzi, którzy nie przekroczyli
35. roku życia. Tymczasem większość armatorów w Unieściu dobiega lub jest po pięćdziesiątce. Muszą jednak "dociągnąć" do emerytury, więc ratują się jak mogą niektórzy dodatkową działalnością
gospodarczą, np. wynajmem kwater. Takich jest jednak niewielu. Pozostali mają nadzieję, że rząd zmieni jednak politykę wobec rybołówstwa na bardziej korzystną.