Ostatnio pojawiały się w "Namiarach" artykuły i wypowiedzi na temat ładunków tranzytowych przez porty polskie.
Nie mogę komentować całości tranzytu, który jest obsługiwany w portach polskich, ale długoletnie doświadczenia z działalności żeglugowej i spedycyjnej, na rzecz polskich przedsiębiorstw gospodarki
morskiej, pozwalają mi jednak na ocenę współpracy czeskich i słowackich załadowców, spedytorów i innych firm z polskim przemysłem żeglugowym.
Po 1989 r., w stosunkowo krótkim okresie, zostało
sprywatyzowane prawie 100% czechosłowackiej gospodarki. Do tego momentu, decydująca część ładunków zamorskich była kierowana do portów byłych krajów socjalistycznych, tzn. do portów polskich, byłej NRD i
Jugosławii. Hamburg, oczywiście, też zawsze odgrywał istotną rolę w czechosłowackim handlu zagranicznym. Poza tym portem jednak żadnej innej poważnej konkurencji w tym zakresie nie było.
Prywatyzacja i otwarcie gospodarki spowodowały zasadniczą zmianę struktury geograficznej czechosłowackiego eksportu i boom zainteresowania rynkiem lokalnym ze strony przede wszystkim zachodnioeuropejskich
firm transportowych i spedycyjnych, armatorów, agentów, portów morskich itp. W przeciągu 2-3 lat powstały w Pradze przedstawicielstwa najważniejszych portów europejskich: Hamburga, Rotterdamu,
Bremen/Bremerhaven, Antwerpii, ale również Rostocku, Koperu i Rijeki. Następnie pojawili się armatorzy, agenci, operatorzy transportu kombinowanego i inne firmy związane z przewozami towarowymi. Wkrótce
powstała skomplikowana struktura transportowa, która stworzyła zupełnie nową sytuację, zasadniczo różną od poprzedniego układu.
Porty morskie koncentrowały się przede wszystkim na stworzeniu
odpowiedniej infrastruktury, umożliwiającej racjonalny i efektywny tzw. pre-carriage ładunków do portów (np. regularne pociągi kontenerowe) poprzez własne inwestycje, albo tworzenie joint-ventures z
lokalnymi partnerami. Aktualnie istnieją codzienne, regularne połączenia różnych regionów Czech i Słowacji z zachodnioeuropejskimi portami (sam Hamburg obsługuje rocznie ok. 120 tysięcy TEU z Czech i
Słowacji, a dalszych 70-80 tys. TEU jest przeładowywane w Rotterdamie, Bremie/Bremerhaven i innych portach).
Oprócz portów, zainstalowali się na tym rynku również armatorzy i serwisy liniowe
operujące z tych portów (na dzień dzisiejszy istnieje w Pradze ok. 30 przedstawicielstw obcych armatorów, agentów i linii żeglugowych, co - jak na kraj pozbawiony dostępu do morza - nie jest mało).
W ślad za tym szły: intensywny marketing i akwizycje, regularne przedstawianie kompleksowej oferty portów, organizacja różnych seminariów, pomoc przy wprowadzaniu nowych systemów komputerowych,
łącznie z dostępem do istniejących w portach sieci, organizacja tematycznych wyjazdów najważniejszych klientów do portów itp.
Polska gospodarka morska, która miała, tradycyjnie, wyjątkowo dobrą
pozycję w Czechach i na Słowacji oraz przez lata korzystała ze ścisłych kontaktów z tamtejszymi partnerami, w bardzo krótkim okresie straciła dużą cześć rynku. Nie jestem w stanie dostatecznie precyzyjnie
określić przyczyn sytuacji, która powstała w polskiej żegludze i komentować zmian związanych ze zmianą systemu gospodarczego w Polsce. Jest jednak dla mnie oczywistym faktem, że od roku 1992, gdy
zaczęliśmy reprezentować w Pradze interesy niektórych polskich przedsiębiorstw, spotykaliśmy się z coraz większym spadkiem zainteresowania naszym rynkiem ze strony polskich firm, a jednocześnie z szybko
wzrastającą konkurencją państw zachodniej i południowej Europy. Problem polegał na tym, że zrozumiałe i naturalne starania o opanowanie rynku przez niemieckie i inne zagraniczne firmy nie spotykały się
prawie w ogóle z przeciwdziałaniami podejmowanymi przez polski biznes morski. Jedynym podmiotem reprezentującym w jakimś stopniu na rynku czeskim i słowackim interesy polskich firm związanych z gospodarką
morską, było nasze biuro. Trzeba dodać, że nasze szanse, w porównaniu z działaniami konkurencji, były - z różnych względów - znacznie ograniczone. Działalność przedstawicielstwa była też limitowana
niestabilnością polskich partnerów, zwłaszcza firm żeglugowych. Można konstatować, że efektem zaniedbania rynku czeskiego i słowackiego przez polską gospodarkę morską była i jest strata znacznej części
ładunków, które wcześniej były przewożone przez porty polskie i które mogły być w dalszym ciągu w tym samym kierunku przewożone.
Aktualna sytuacja, z punktu widzenia klientów tranzytowych, też
nie przedstawia się pomyślnie. W ostatnich latach pojawiło się nowe zjawisko - konkurencja portów polskich między sobą. Z przykrością muszę przyznać, że w działaniach tych występują: nieuczciwość,
dumping, oczernianie konkurentów i inne nieetyczne poczynania niektórych polskich podmiotów. Są one odpowiednio komentowane i, oczywiście, wykorzystywane przez przedstawicieli lokalnych firm, w celu
osiągnięcia jak najkorzystniejszych warunków.
Kolejna rzecz to zła infrastruktura transportowa na drodze do portów polskich i brak realnej perspektywy rozwiązania tego problemu. Nieistniejące
połączenia kontenerowe, problemy z wydawaniem zezwoleń tranzytowych, niemożność bieżącego śledzenia pozycji ładunku w sieci kolejowej PKP, fatalny stan polskich dróg itp. - to problemy, na które firmy
permanentnie wskazują i na które od lat zwraca uwagę również nasze przedstawicielstwo. Brak informacji o możliwościach przewozowych, serwisach liniowych, obsługiwanych destynacjach itp.
Dla
wielu klientów, zwłaszcza dla nowo powstałych firm, albo tych, które wcześniej nie współpracowały z Polską, problemem jest rozróżnianie portów Gdynia i Gdańsk, nie mówiąc o znalezieniu odpowiedniego
kontaktu, albo źródła informacji. Jak wiadomo, sama tradycja i poprzednie powiązania w dzisiejszych warunkach nie za bardzo pomagają.
Nasza informacja, którą przekazujemy klientom w Czechach i
na Słowacji, opiera się przede wszystkim o konkretną współpracę z reprezentowanymi przez nas firmami, tj. portem Gdynia i jego poszczególnymi terminalami oraz Euroafriką Shipping Lines. Współpracujemy
bezpośrednio z niektórymi agentami i innymi firmami w portach morskich, do których przekazujemy konkretne zapytania czeskich i słowackich klientów. Istotnym instrumentem naszej działalności akwizycyjnej
jest również wykorzystywanie i przesyłanie do zainteresowanych przedsiębiorstw aktualnych sailingów publikowanych w "Namiarach", albo otrzymywanych bezpośrednio od niektórych armatorów (Chipolbrok,
Pol-Levant).
Duże nieporozumienia powstają przy konkretnych zapytaniach, kiedy czeski albo słowacki klient pyta o cały łańcuch transportowy, tzn. o stawkę all in, zawierającą odcinek
kontynentalny, FOB handling w porcie (łącznie z prowizją spedytorską) i fracht morski. Klienta interesuje full and complete service, a nie tylko jedna część łańcucha transportowego (wyjątkiem są huty,
które pracują z kolejami i portami na podstawie stałych, tzn. rocznych, kontraktów). Pod tym względem jesteśmy w zasadzie jedynym źródłem rzetelnej informacji dla większości lokalnych firm i naszym
zadaniem jest wypracowanie kompleksowej oferty (w czym uzupełniamy działalność spedytora) w celu zachęcenia klienta do dalszej współpracy (klient tranzytowy, oczywiście, kalkuluje różne możliwości - via
Hamburg, inne porty zachodnioeuropejskie, porty adriatyckie itp. - i ostateczna decyzja wyboru kierunku jest uzależniona od wielu czynników).
Często spotykamy się również z niezrozumieniem
specyfiki ładunku tranzytowego, gdy niektóre polskie firmy oferują niekonkurencyjne i nawet nierealistyczne ceny, nie biorąc pod uwagę innych możliwości przewozowych, którymi ładunek tranzytowy
dysponuje.
Czechy i Słowacja miały zawsze gospodarkę zorientowaną na eksport, zwłaszcza zamorski. W okresie ostatecznej integracji naszych państw do struktur europejskich szkoda by było nie
wykorzystać istniejących szans. Czy polskie przedsiębiorstwa transportowe będą aktywnym uczestnikiem i poważnym graczem, czy też staną się pasywnymi obserwatorami zmian i procesów odbywających się na
rynku transportowym obu tych państw, które dysponują pozytywnymi wynikami gospodarczymi, perspektywami rozwoju i tradycyjnie dobrymi kontaktami gospodarczymi?