"Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego polskim związkom zawodowym miałoby zależeć na odcinaniu swoich członków
od możliwości zdobywania pracy".
Michael Wengel-Nielsen
(w Lloyd's List, patrz: tekst poniżej)
Załączony obok tekst, opublikowany w najbardziej wpływowym i opiniotwórczym dzienniku
żeglugowym, jakim jest Lloyd?s List, gazecie o zasięgu światowym, czytanej przez wszystkich szanujących się armatorów i ich działy kadrowe, jest zakończony pytaniem, na które odpowiedzi nie zna
nikt, zapewne również sama marynarska Solidarność. Nie jest to, niestety, artykuł odosobniony: od dłuższego czasu podobne pytania zadawane są w różnych pismach żeglugowych.
Przypomnijmy, iż w
Polsce funkcjonują cztery związki zawodowe marynarzy, o nieznanej liczbie faktycznych członków (czyli osób, które złożyły deklaracje członkowskie, posiadają legitymacje związkowe itd.). Między
wspomnianymi związkami istnieje pewna współpraca, jednak istnieją też radykalnie odmienne poglądy na kluczowe problemy marynarzy.
W kraju z tak ogromnym bezrobociem każdy powinien być świadom,
jak ogromną wartość ma możliwość pracy. Niestety, nie dotyczy to Sekcji Morskiej Marynarzy i Rybaków NSZZ Solidarność. Znając sytuację rynkową, w jakiej znaleźli się polscy marynarze, Solidarność podjęła
wielce ryzykowną i zupełnie niezrozumiałą grę, której ostateczny efekt obróci się przeciwko nim właśnie.
Od końca 2002 roku wszyscy, którym dobro osób zatrudnionych na statkach szczególnie leży
na sercu, podjęli działania w celu załatwienia najbardziej palącego problemu: sprawy ubezpieczeń socjalnych polskich marynarzy, pływających pod banderami państw-członków Unii Europejskiej. Przez ponad
półtora roku trwały spotkania i rozmowy, nieraz bardzo trudne, z udziałem związków zawodowych, Stowarzyszenia Armatorów Norweskich, APMAR-u, posłów na Sejm, Sejmowej Komisji Infrastruktury itd. Decydującą
i bardzo konstruktywną rolę w tych negocjacjach odegrał Ogólnopolski Związek Zawodowy Polskich Oficerów i Marynarzy (PSU), dzięki konsekwencji którego doszło wreszcie, 11 czerwca 2004 r., do podpisania
polsko-norweskiej umowy, dającej ponad 4000 polskich marynarzy szansę utrzymania pracy na statkach bandery NIS. Wydawało się, że ten trudno wypracowany, ale niewątpliwy sukces, wystarczy powielić, aby
uzyskać podobne rozwiązanie problemów dalszych kilku tysięcy polskich marynarzy zatrudnionych pod innymi banderami europejskimi.
Tłumaczenie artykułu z Lloyd's List:
Jak dowiaduje się
Lloyd's List, właściciele statków zwalniają marynarzy z nowych krajów Unii Europejskiej, zamiast czekać na orzeczenie sądu, które może doprowadzić do zwiększenia marynarskich wynagrodzeń. Zarówno
źródła związkowe, jak i właściciele statków, potwierdzają fakt zwalniania polskich, estońskich i łotewskich marynarzy od chwili powiększenia się Unii w maju br., kiedy to tysiące marynarzy stało się
obywatelami Unii. Zostali oni zastąpieni przez marynarzy z Rosji i Ukrainy. Właściciele statków asekurują się przed możliwym skutkiem toczącego się w Danii procesu o spodziewanych reperkusjach
ogólnoeuropejskich.
Jak można oczekiwać, duński sąd pracy wyda jesienią tego roku orzeczenie w sprawie skargi złożonej przez duńską federację związków zawodowych - żądającą, by polscy marynarze
otrzymywali duńskie płace za tę samą pracę wykonywaną na statkach pływających pod banderami krajów unijnych. Dyskryminacja oparta na narodowości jest w Unii bezprawna, choć istnieją pewne wyjątki.
Praktyki dyskryminacyjne są w europejskich krajach morskich nagminne.
"Wszyscy dzwonią do nas w tej sprawie, co nie pozostaje bez wpływu na działalność agencji załogowych - mówi proszący o
anonimowość rozmówca z kół armatorskich. - Zwolnienia mają miejsce."
W kwietniu, tuż przed rozszerzeniem, właściciele statków ostrzegali, iż w nowych krajach członkowskich zagrożonych będzie
do 20.000 stanowisk pracy, jeśli nie zostanie uregulowany status prawny marynarzy. Nie wiadomo, ilu z nich stało się dotąd zbędnych.
Jan Fritz Hansen, zastępca dyrektora Stowarzyszenia Duńskich
Armatorów, potwierdził, iż członkowie stowarzyszenia rozważają zwalnianie polskich marynarzy: "Jeżeli polscy marynarze mieliby mieć te same płace co Duńczycy, lub inni Europejczycy, przestaną być
konkurencyjni". Powiedział, iż nowa sytuacja dotyczyć będzie zarówno marynarzy polskich, jak i marynarzy z krajów bałtyckich: "Jeśli nagle pojawi się żądanie zrównania poziomu płac z płacami duńskimi,
korzystniej będzie nam zatrudniać marynarzy z krajów spoza Unii".
Michael Wengel-Nielsen, dyrektor stowarzyszenia właścicieli małych statków, powiedział: "Niektórzy spośród europejskich
właścicieli statków nie chcą czekać na orzeczenie odnośnie tego, czy funkcjonujące wyjątki są zgodne z prawem, czy nie - i zabezpieczają się. Wielu właścicieli nie chce ponosić ryzyka".
Obecne
prawo unijne stanowi, iż marynarzy uznaje się za mieszkańców krajów bandery statku, na którym pracują, zgodnie z zasadą "pływającego terytorium", aczkolwiek status "kraju ojczystego" jest
dopuszczalny, jeśli istnieje porozumienie dwustronne pomiędzy krajem bandery a krajem ojczystym marynarza.
Niektóre grupy marynarzy popierają opartą na narodowości praktykę dyskryminacji, gdyż w
przeciwnym razie europejscy właściciele statków przeflagowaliby swoje statki do rejestrów w krajach nie należących do Unii, co oznaczałoby niższe płace dla wszystkich zatrudnionych na nich marynarzy.
Uważa się, iż toczący się w duńskim sądzie proces jest wynikiem reakcji Komisji Europejskiej na skargę ze strony Polski, dotyczącą dyskryminacyjnych praktyk płacowych, złożoną przez Janusza
Maciejewicza, przewodniczącego sekcji morskiej polskiego związku zawodowego "Solidarność". Nazywa on te praktyki "łamaniem praw człowieka, mającym na celu zatrudnianie na duńskich statkach taniej
siły roboczej". Odpowiedź komisji nie została podana do wiadomości publicznej, ale przyjmuje się, iż Bruksela zachęcała związek do wniesienia powództwa przeciwko właścicielom statków.
"Jest
oczywiste, iż orzeczenie sądu będzie miało wymiar ogólnoeuropejski i będzie odnoszone także do innych krajów - stwierdza Wengel-Nielsen. Zupełnie nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego polskim związkom
miałoby zależeć na odcinaniu swoich członków od możliwości zdobywania pracy".
Justin Stares, Andrew Draper
Lloyd's List, 16 lipca 2004 r.
W trakcie ostatnich rozmów
prowadzonych w kraju, Związek Agentów i Przedstawicieli Żeglugowych (APMAR), będący przedstawicielem w Polsce Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracodawców Morskich (IMEC), został zobligowany do
zainteresowania tą sprawą związków armatorów innych krajów unijnych oraz do zaproponowania im i zorganizowania rozmów z polskimi związkami zawodowymi marynarzy, a następnie także z odpowiednimi agendami
rządowymi, w celu doprowadzenia do podobnych, jak w przypadku Norwegii, umów.
APMAR, w pierwszej kolejności, wystosował list do IMEC oraz do Stowarzyszenia Armatorów Europejskich (ECSA), z
prośbą o pomoc w nawiązaniu negocjacji z narodowymi stowarzyszeniami armatorów. W liście tym, podpisanym również przez wszystkie polskie związki zawodowe (w tym Solidarność), autorzy stwierdzili m.in., iż
fakt wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, sam w sobie, nie powinien skutkować jakimkolwiek wzrostem kosztów zatrudnienia polskich marynarzy.
Ta deklaracja miała fundamentalne znaczenie: w tym
czasie (marzec 2004 r.) większość armatorów, zatrudniających Polaków pod banderami europejskimi, miała już opracowany "Plan B" - wymiany Polaków na Ukraińców i Rosjan. Znaczna grupa plan ten już
zresztą od wielu miesięcy stopniowo realizowała, z widocznym efektem na polskim, marynarskim rynku pracy. Chodziło więc o bezzwłoczne i skuteczne zahamowanie trendu i uświadomienie armatorom, iż polskie
związki zawodowe widzą i rozumieją problem, oraz że są gotowe do przyjęcia rozwiązań, które mogłyby polskim marynarzom pomóc w utrzymaniu miejsc pracy pod europejskimi banderami.
Wkrótce jednak
wybuchła pierwsza "bomba": ECSA wystosowała list do Stowarzyszenia Armatorów Polskich, zarzucający Sekcji Morskiej Marynarzy i Rybaków NSZZ Solidarność, iż ta wystąpiła do sądu w Danii z pozwem,
żądającym przyznania polskim marynarzom zatrudnionym pod banderą duńską... płac obowiązujących dla marynarzy duńskich! Nie trzeba być ekspertem, by zdać sobie sprawę ze skutków tego posunięcia: marynarze
polscy (w razie pozytywnego dla Solidarności rozstrzygnięcia sądu) będą bezzwłocznie usunięci ze statków bandery duńskiej - i utrata pracy będzie ich jedynym "zyskiem" a także jedynym niewątpliwym
"sukcesem" Solidarności.
To był dopiero początek. APMAR, dążąc do wypełnienia swoich zobowiązań, szukał bezpośrednich kontaktów z narodowymi stowarzyszeniami armatorów unijnych. Na pierwszy
ogień poszła Holandia, kraj zatrudniający kilkuset polskich marynarzy. Przedstawiciele holenderskiego stowarzyszenia armatorów przybyli do Polski w mocnym składzie, aby podjąć rozmowy z polskimi związkami
zawodowymi. Na miejscu okazało się, że Sekcja Morska Marynarzy i Rybaków zaprosiła na te rozmowy również... holenderskie związki zawodowe!
Doszło do nieprzyjemnego zgrzytu; przedstawiciele
armatorów (nieuprzedzeni o tym fakcie) wyrazili zdziwienie, dezaprobatę i zamierzali natychmiast rozmowy zerwać, twierdząc, iż jeśli będą mieli chęć porozmawiać ze związkami holenderskimi, zrobią to na
miejscu; do Polski przyjechali natomiast rozmawiać ze związkami polskimi. Atmosfera była nieprzyjemna także z tego powodu, iż związkowcy holenderscy zachowywali się w sposób nadzwyczaj arogancki,
stawiając armatorom warunki nie do spełnienia: płace holenderskie dla Polaków oraz pełne ubezpieczenie w Holandii.
Oba żądania były zupełnie surrealistyczne, z czego zapewne działacze
holenderscy, podobnie zresztą jak i Solidarności, zdawali sobie sprawę. Obecny na spotkaniu przedstawiciel sekcji morskiej (Janusz Maciejewicz, którego podpis figurował na wyżej wymienionym liście do
ECSA), zachował jednak dziwną powściągliwość w wypowiadaniu poglądów.
Informacja o przebiegu spotkania rozeszła się lotem błyskawicy po statkach i na reakcje ludzi morza nie trzeba było długo
czekać. Spuśćmy jednak nad nimi zasłonę miłosierdzia...
Z wielkimi oporami, przedstawiciele armatorów holenderskich zgodzili się na kontynuowanie rozmów. Jednak wiadomość o ewidentnym
"falstarcie" negocjacji poszła w świat i spowodowała dalsze, nerwowe reakcje armatorów innych krajów unijnych. Coraz trudniej jest ich przekonać, iż nadal istnieje szansa na podpisanie umów, co
najbardziej leży w interesie polskich marynarzy; coraz częściej i zdecydowaniej zwracają się ku wariantowi "B". Armatorzy brytyjscy i niemieccy zgłaszają chęć wzięcia udziału w rozmowach. Jednak w
tonie ich wypowiedzi nie widać już entuzjazmu, tym bardziej, że dotychczasowe ich doświadczenia dowodzą, iż realizacja wariantu "B" jest możliwa: tysiące bezrobotnych Rosjan i Ukraińców chętnie
przyjmą pracę po Polakach za minimalnym wynagrodzeniem (ogromnym jak na ich warunki) - 1000 USD. Tym ostatnim natomiast zasiłek dla bezrobotnych wypłaci Rzeczpospolita (czytaj: my, podatnicy).
Argumentem podnoszonym przez polskie związki zawodowe jest to, iż holenderskie związki zawodowe mają prawo decydować, co się dzieje na statkach noszących banderę tego kraju. To ciekawe, że armatorom
holenderskim brak opinii tamtejszych związków nie wydaje się nadzwyczajną przeszkodą do zatrudniania Polaków! Czyżby zatem polskim związkom zawodowym interes ich holenderskich kolegów-związkowców był
bliższy niż interes polskich marynarzy? Czy celem działania marynarskiej Solidarność jest zapewnienie na statkach holenderskich pracy marynarzom rosyjskim i ukraińskim? Czy rosyjskie związki zawodowe będą
pytały Solidarności o zgodę na odebranie Polakom pracy?
Przedstawiciele Solidarności zapomnieli, że polscy marynarze nie mają żadnej opcji, podczas gdy armatorzy europejscy mają ich co najmniej
dwie: mogą przeflagować statki, lub zatrudnić marynarzy pozaunijnych. W obu przypadkach nasi marynarze "wynegocjowanych" podwyżek nie dostaną. Zarówno wspomniany artykuł w Lloyd?s List, jak i
obserwacja rynku wskazują, że od kilkunastu miesięcy trwa powolna, lecz konsekwentna wymiana Polaków na Rosjan i Ukraińców. Marynarze polscy, dzięki "inicjatywie" Solidarności, nic nie zyskają -
natomiast pracę stracą.