MIJAJĄCY rok kolejny raz pokazał, że najgorszym właścicielem jest państwo. W shippingu wcześniej udowodniła to
historia upadku PLO czy Transoceanu. Że państwo jest kiepskie ostatnio "przypomniał" NIK. Najwyższa Izba Kontroli rutynowo przejrzała dokumenty armatora i zauważyła, że kilka lat temu dyrekcja
Polskiej Żeglugi Morskiej sprzedała jedną akcję najważniejszej swojej spółki Żeglugi Polskiej innemu podmiotowi z grupy. Ministerstwo Skarbu Państwa nie dało na to zgody, ale potem sprawę zbagatelizowało
albo zapomniało. Po NIK-owskiej kontroli resort obudził się, bo okazało się, iż utracił kontrolę nad większością statków. Minister odwołał więc znienacka dyrektora PŻM Pawła Brzezickiego, lecz ten nie
poczuł się odwołany. Stwierdził na dodatek, że szef resortu nie ma do tego prawa. Sprawa oparła się o sąd, który nie podzielił mniemania dyrektora. Co dalej z P. Brzezickim? Może dowiemy się czegoś w
styczniu. Na razie rada pracownicza PŻM, która stanęła za dyrektorem, stonowała sprzeciw wobec państwowego właściciela i wyznaczyła tymczasowego kierownika firmy. Wszystko wskazuje na to, że urzędnicy z
Warszawy znów odzyskają wpływ na bieg wydarzeń w "termosie" przy pl. Rodła w Szczecinie. Choć złośliwi twierdzą, że jeżeli nadal będą się tak "interesować" państwową flotą, to lepiej już, żeby w
biurowcu dalej zasiadał Brzezicki, bo przynajmniej czuł się jak na swoim.