Pod koniec stycznia w wodach Odry utonął wieloletni pracownik stoczni remontowej Gryfia. Do dzisiaj ciało mężczyzny nie zostało jednak znalezione. Rodzina tymczasem zarzuca tak stoczni, jak i policji poważne zaniedbania.
Późnym wieczorem, w czwartek 26 stycznia około godziny 22.30 pracujący przy nabrzeżu pan Eugeniusz, doświadczony stoczniowiec, poprawiał coś przy hydrantach i wpadł do wody.
- Jego kolega jeszcze próbował mu pomóc, jednak koło ratunkowe nie miało niezbędnej linki. Dlatego, gdy ojciec go nie złapał, trzeba było pobiec po inne koło, upłynęło sporo czasu, nim je znaleziono - opowiada pan Paweł, syn ofiary.
Podobno drugi syn, pan Krzysztof również zatrudniony w stoczni Gryfia o wypadku dowiedział się dzień później, gdy przyszedł na swoją zmianę do zakładu, od kolegów. Pojawia się też wątek zbyt krótkich poszukiwań ofiary wypadku.
- Płetwonurkowie szukali ciała w nocy. Następnego dnia działania miały być wznowione, jednak na przeszkodzie stanęły warunki: niska temperatura wody, szybki nurt, niewielka przejrzystość - mówi mł. asp. Mirosława Rudzińska z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. - Zagrażały one życiu płetwonurków. Mogło się tak wydarzyć, że w międzyczasie, kiedy policja ustalała tożsamość i okoliczności wydarzenia, ktoś z pracowników napomknął, że ofiarą może być pan Eugeniusz. Jego syn, został powiadomiony przez policję o tym, co się stało, był zresztą przesłuchiwany na terenie stoczni, czego dowodem jest sporządzony protokół.
Podobno stocznia remontowa Gryfia do tej pory nie skontaktowała się z rodziną, chociażby po to, by zaoferować pomoc psychologa. Jest tak, jakby nic się nie stało. Jednak - tak twierdzi rodzina - już po wypadku postanowiono zainstalować barierki, a pracownicy otrzymali kamizelki ratunkowe. Co ciekawe, w stoczni niedawno przeprowadzono audyt, w związku z ubieganiem się o certyfikaty potwierdzające wysoką jakość usług oraz dbałość o środowisko i czynnik ludzki.
Niestety, nie udało nam się porozmawiać z nikim z zarządu zakładu. W sekretariacie poinformowano nas tylko o tym, iż żadne informacje w tej sprawie nie są udzielane, a wyjaśnianiem tego, co zdarzyło się 26 stycznia zajmują się odpowiednie służby.
Okoliczności śmierci sprawdza prokuratura Szczecin- Zachód. Swoje postępowanie prowadzi też Okręgowa Inspekcja Pracy w Szczecinie.
- Brak ciała uniemożliwia uznanie wypadku, w związku z czym kontrola nie jest zakończona - tłumaczy Grażyna Pawlata- Ich.
Pan Eugeniusz w stoczni pracował od początku lat 80. Pochodził z niewielkiego Starogardu, wsi położonej między Łobzem a Reskiem. Mieszkał w Szczecinie.