Coś niedobrego dzieje się z polskim dziennikarstwem.
Najpierw sprawa prokuratora Przybyła. Tylko jeden z dziennikarzy rzucił mu się na pomoc, cała reszta sfory chwyciła za kamery lub telefony, aby sprzedać swoim redakcjom newsa. "Próba samobójcza" okazała się operetkowym gestem, ale przecież jeszcze wtedy panowie redaktorzy i panie redaktorki o tym nie wiedzieli. Liczyli na to, że prokurator się zabił.
A teraz katastrofa statku "Costa Concordia". W relacjach z tego zdarzenia dominuje obsesyjne paplanie o tym, ilu na statku jest Polaków. To oczywiście ważna informacja, ale proporcje zostały tu kompletnie zaburzone. Jest trochę tak, jakby dziennikarze mówili: "Pali licho resztę. Niech się wszyscy utopią, byleby tylko Polacy przeżyli". Przypominają się relacje z rebelii w Egipcie. Ludzie ginęli na ulicach, a dziennikarze zastanawiali się, czy Polacy mogą tam pojechać na urlop, czy nie mogą.
Tak, winny jest pewnie tępo goniący za newsami system medialny, a nie konkretni ludzie. Ale nawet w tym systemie możliwa jest większa doza empatii. A jeśli jej, kochani, nie posiadacie, to przynajmniej udawajcie, że posiadacie.