Już za kilka dni Wigilia i najbardziej rodzinne święta - Boże Narodzenie. W ten szczególny, radosny czas spotykamy się z najbliższymi. Inaczej przeżywają to marynarze oddaleni od swoich rodzinnych domów. Jednak na statkach Polskiej Żeglugi Morskiej dba się o zachowanie tradycji i stworzenie uroczystego nastroju.
Przed Wigilią i świętami najwięcej pracy mają kucharze, których ambicją jest, by na stole znalazły się wszystkie tradycyjne dania.
- Statek to miejsce pracy ludzi z różnych stron kraju, zdarzają się więc zupełnie różne sugestie dotyczące potraw lub ich składników - mówi Krzysztof Gogol, doradca dyrektora naczelnego PZM. - Niektóre z propozycji potraw regionalnych są zupełnie oryginalne. Polscy kucharze statkowi słyną jednak na całym świecie ze swojego kunsztu, więc bez trudu zaspokajają nawet najbardziej wyszukane kulinarne wymagania.
Na statkowym wigilijnym stole - tego dnia wspólnym, nakrytym w jednej mesie - znaleźć można 12 potraw. Jest m.in. barszcz z uszkami, śledzie i inne gatunki ryb, kapusta z grzybami, nie brakuje tradycyjnych polskich ciast.
- Pierwszym sygnałem, że są święta, jest choinka zamontowana na pierwszym maszcie, drugim - cudowne zapachy dochodzące z kuchni - zaznacza były marynarz Zdzisław Steć, który spędził na morzu 31 świąt. - Już z powodu tych aromatów człowiek zaczynał być lepszy, nawet bogate słownictwo marynarzy łagodniało.
Kolację wigilijną rozpoczyna kapitan, a potem - tek jak na lądzie - wszyscy dzielą się opłatkiem, składają sobie życzenia, śpiewają kolędy. Późnym wieczorem każdy z marynarzy zaszywa się zazwyczaj w swojej kabinie i stara się połączyć ze swoimi bliskimi za pośrednictwem telefonu komórkowego. Jeśli nie "złapie zasięgu", może skorzystać ze statkowych satelitarnych środków łączności. Dawniej urwanie głowy tego dnia miał radiooficer, który wieczerzę wigilijną spożywał w biegu. Wszyscy chcieli przez radiostację porozmawiać z najbliższymi w jednym czasie, gdy w Polsce rodziny zasiadały do stołu.
- Dobrze pamiętam swoją pierwszą Wigilię na morzu - wspomina Z. Steć. -Płynęliśmy statkiem "Lublin" w 1968 roku z Lome w Togo do Lagosu. Dla mnie była to bardzo smutna Wigilia, bo daleko od rodziny i domu, na drugim krańcu świata. Z jednej strony egzotyka, wszystko fascynowało, ale nastrój wieczoru wigilijnego wywołał refleksję, że ten dom jest jednak ważny w życiu człowieka.
Jedną z najpiękniejszych Wigilii pan Zdzisław przeżył podczas rejsu przez Pacyfik w 1987 r.
- Na statku "Ossolineum" dopłynęliśmy do japońskiego portu Kobe - opowiada. - Po wieczerzy wigilijnej poszliśmy z kapitanem Jerzym Niemcem na pasterkę w miejscowym kościele. Na koniec biskup ją odprawiający zaprosił wszystkich, by zaśpiewali "Cichą noc", ale każdy w swoim języku. A zgromadzili się tam ludzie różnych nacji: Filipińczycy, Japończycy, Amerykanie, marynarze różnych bander. To było wspaniałe przeżycie. Później, w pierwszy dzień świąt, na statek przybył miejscowy kapelan z misji marynarskiej i odprawił dla załogi mszę świętą na burcie. Japończycy pokazali to w telewizji, w głównym wydaniu dziennika.
Na morzu zdarzają się też smutne, wręcz tragiczne sytuacje.
- Tak było w 1992 roku, gdy Wigilia wypadła nam na "Jelczu II", na Zatoce Biskajskiej - wspomina Z. Steć. - Pogoda była bardzo sztormowa, zasiedliśmy do wieczerzy i nagle nastąpił olbrzymi przechył. Wszystko ze stołu runęło na ziemię. O piątej nad ranem dowiedzieliśmy się, że około 9 mil morskich od nas tonie norweski statek. Ruszyliśmy na pomoc, ale zwolniono nas z tego, bo na tym ruchliwym szlaku już większe od naszej jednostki prowadziły akcję ratunkową. Tego dnia nastrój świąteczny zupełnie prysł.
Oby takich przygód nie mieli marynarze podczas nadchodzącej Wigilii i świąt.