- Rewitalizacja Porty Holding jest jedynym realnym pomysłem ratowania przemysłu okrętowego w Polsce - podczas
wczorajszego zgromadzenia pod bramą stoczni przekonywał Lech Wydrzyński, prezes Szczecińskiego Stowarzyszenie Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego.
Na zorganizowane przez stowarzyszenie spotkanie
przyszło ok. 500 osób, wśród których dominowali byli stoczniowcy. Organizatorzy przekonywali ich, że jedynym sposobem na odtworzenie produkcji statków na terenie zakładu jest pomysł tzw. rewitalizacji
upadłej w 2002 r. Stoczni Szczecińskiej Porty Holding. Jej zarząd, na czele którego ponownie stoi Krzysztof Piotrowski, 17 listopada 2009 r. złożył w sądzie wniosek o zgodę na otwarcie postępowania
układowego w upadłości. Liczy, że po jej uzyskaniu, będzie w stanie porozumieć się z wierzycielami holdingu i rozpocznie działalność na bazie majątku stoczni. Uruchomienie produkcji ma umożliwić przeszło
470 mln zł, które ze sprzedaży majątku Porty Holding uzyskał syndyk.
Pomysłodawcy tego przedsięwzięcia uważają, że sąd, który dotychczas nie wydał decyzji w tej sprawie, blokuje ich inicjatywę.
Dlatego ma wiecu zbierali podpisy pod petycją skierowaną w tej sprawie do Sądu Rejonowego Szczecin-Centrum.
- Chcemy otrzymać poparcie w kwestii uzyskania decyzji sądu, żeby o naszych sprawach nie
myślał on w kategoriach rocznych czy półrocznych - apelował Krzysztof Piotrowski. - Zbliża się wiosna i jest to najlepszy moment, żeby rozpocząć prace. Nie będzie to tak, że cała stocznia od razu ruszy z
kopyta. Będzie to powolny rozruch.
Przyznał on jednak, że wierzycielom holdingu chce zaproponować drakońskie warunki. - Będziemy wnioskować o umorzenie należności, bo w tak fatalnej sytuacji ta
stocznia nigdy jeszcze nie była - przekonywał prezes.
Andrzej Strzeboński, wiceprezes Porty Holding, twierdził, że trwający już prawie rok przestój stoczni przynosi milionowe straty na jej majątku.
- Trzeba ten proces jak najszybciej przerwać, albo powiedzieć: zapomnijcie o stoczni.
Stoczniowcy, z którymi rozmawialiśmy na ten temat, mają nadzieję, że ta inicjatywa przyniesie jakieś efekty. -
Nic innego nam nie pozostało, więc trzeba w coś wierzyć. Nie pracuję, bo nikt nie chce mi dać pracy - mówił Jerzy Godek, stoczniowy konserwator.
Wątpliwości co do skuteczności tego przedsięwzięcia,
ma jednak część stoczniowych związkowców. - Na pewno szybko tego nie da się zrobić. Trzeba poczekać, co z tej inicjatywy w ogóle wyniknie - zastrzegł Jacek Kantor, szef stoczniowej S80.