Temat piractwa morskiego często gości na łamach "Obserwatora Morskiego". Nic dziwnego, jest to obecnie najważniejszy -
obok kryzysu w żegludze - problem nękający światową żeglugę. Nie ma dnia, aby agencje nie donosiły o kolejnych przypadkach ataków na statki, przy czym stają się one coraz bardziej brutalne, czy wręcz
tragiczne.
16 listopada ubr. 180 mil morskich od Seszeli piraci zaatakowali statek "Theresa VIII" (r. bud. 1981, 22300 DWT). Podczas starcia z załogą został ciężko ranny kapitan jednostki. W
wyniku poniesionych obrażeń następnego dnia dowódca zmarł. Zaledwie tydzień później podobna historia zdarzyła się nieopodal wybrzeży Beninu. W wyniku ataku na tankowiec również śmiertelnie ranny został
kapitan.
Początkowo ataki przeprowadzane były najwyżej kilkadziesiąt mil morskich od somalijskiego wybrzeża - dziś jest to już nawet tysiąc mil morskich. W najnowszych zaleceniach dla armatorów
biuro IMB (centrum przeciwdziałania piractwu morskiemu) proponuje kapitanom statków wyznaczanie tras rejsów na Oceanie Indyjskim powyżej 60 południka.
Eskalacja agresji napastników i - z drugiej
strony - całkowita bezradność wobec procederu piractwa środowiska żeglugowego, skłoniła Międzynarodową Organizację Transportowców - ITF (organizacja związkowa reprezentująca załogi statków "wygodnych"
bander) do sformułowania apelu o ogłoszeniu Zatoki Adeńskiej oraz znacznej części wód Oceanu Indyjskiego, znajdujących się do tysiąca mil morskich od wybrzeży Somalii - strefą zakazaną dla statków
handlowych. Przedstawiciele ITF podkreślają, iż akweny te, ze względu na wysokie zagrożenie dla załóg, stały się "niezdatne do żeglugi". Uważają również, że jedynym sposobem na powrót do normalności
jest przywrócenie porządku politycznego w Somalii - a to może potrwać lata. Tymczasem wypadki porywania, pobicia i zabójstw marynarzy są praktycznie na porządku dziennym.
Rzeczywiście, armatorzy są
całkowicie bezradni wobec piratów. Małą skuteczność ma marynarka wojenna kilku krajów, która działa na zagrożonych wodach w ramach operacji Atalanta (ma ona potrwać do końca 2010 roku). Uzbrojonych
okrętów, które mają dbać o bezpieczeństwo żeglugi jest na tych ogromnych akwenach zaledwie trzydzieści, przy czym rzeczywiście dostępnych danego dnia jest zazwyczaj 10-12 jednostek. Wielu armatorów
korzysta z usług żołnierzy i pracowników ochrony, na to jednak musi wyrazić zgodę (a robi to niechętnie) ubezpieczyciel statku i ładunku. Wdawanie się w strzelaninę z piratami grozi niebezpieczeństwem
utraty życia przez członków załogi.
Mnożą się również rozwiązania doraźne. Wśród nich proponowanymi sposobami ochrony przed piratami są np. : drut kolczasty owinięty na reliningach, puste beczki po
paliwie wetknięte na schody między pokładami, lub - owinięte drutem kolczastym - zwisające, jak odbijacze, poza burtą, dalej - sieć rybacka o drobnych oczkach pokrywająca wszelkie możliwe obszary statku,
w tym drzwi, drabiny, okna itd., drewniane bloki np. z podkładów kolejowych, które mogą służyć do budowy barykady, wreszcie ogromne transparenty wywieszane na burtach statku z napisami ostrzegającymi, iż
załoga przygotowana jest na atak.
Niektórzy zwolennicy tego rodzaju prewencji idą nawet dalej i proponują, aby już na etapie budowy statku handlowego w stoczni był on przygotowywany do prowadzenia
walki z piratami. Proponuje się więc budowę specjalnych wałów skąd można byłoby odpierać atak, kuloodporne szyby w statkowych oknach, konstrukcję belek i zaczepów, do rozwieszania sieci, wreszcie
zwiększonej liczby końcówek baterii hydrantów, używanych do "wodnego" odparcia ataku napastnika.
Rozwinął się już nawet przemysł, związany z produkcją urządzeń do obrony przed morskimi
piratami. Jedna z firm z Rotterdamu oferuje na przykład specjalny płot elektryczny, w którym płynie prąd o napięciu 9 tysięcy wolt. Urządzenie takie wywołuje krótkotrwały szok, nie powodujący - jak
zapewnia producent - skutków śmiertelnych. Koszt takiego "pastucha" razem z instalacją na statku to 50 tysięcy euro.
Urządzenia w rodzaju elektrycznego płotu nie mogą być jednak instalowane na
tankowcach, czy statkach z otwartymi pokładami roboczymi, takimi jak np. holowniki. Dla tego typu jednostek holenderski producent proponuje system ochrony hydrantowej, gdzie wyrzucana woda miałaby
temperaturę 80-90 ºC. Modyfikacją tego systemu byłoby urządzenie zwane Wodny Nóż, wypuszczające wodę pod bardzo wysokim ciśnieniem, powodując ból u napastnika. Koszt obu systemów to 100-150 tys.
euro.
Od czasu eskalacji procederu piractwa u wybrzeży Somalii w 2008 roku zaatakowanych zostało już ponad 250 statków. Około 70 z nich zostało porwanych a ponad 1300 marynarzy stało się
zakładnikami piratów. Aktualnie w rękach piratów znajduje się co najmniej 16 jednostek z 290 marynarzami na pokładach.