Gdy na pokładzie pojawiają się piraci, rozpoczyna się walka o zachowanie życia wszystkich członków załogi. Każdy błąd może
skończyć się tragicznie. Trzeba rozważnie działać, tak żeby doczekać chwili zapłaty okupu i uwolnienia statku.
Specjalne szkolenie na temat tego, jak zachowywać się w przypadku porwania statku przez
piratów czy terrorystów, zorganizowała ostatnio w Szczecinie firma Maritime Safety & Security Wśród prelegentów był kpt ż.w. Marek Niski. Opowiedział on o głośnym porwaniu przez somalijskich piratów
nowego supertankowca "Sirius Star", którym dowodził.
Piracki abordaż
Gdy w listopadzie 2008 r. statek przepływał przez wody w pobliżu Somalii, było tam już bardzo nie-bezpiecznie,
gdyż piraci regularnie atakowali statki. Dlatego "Sirius Star" płynął kursem, który z daleka omijał uznawaną za groźną strefę 300 mil od brzegu. W zbiornikach przewoził ok. 2 min baryłek ropy wartej
wówczas ok. 100 milionów dolarów.
15 listopada rano wydawało się wszystkim, że statek jest już w pełni bezpieczny - 465 mil od brzegu na wysokości pogranicza wód somalijskich i kenijskich, gdzie
wcześniej nigdy nie zdarzały się ataki piratów. Poczucie bezpieczeństwa zwiększała jeszcze piękna słoneczna pogoda, która o tej porze roku jest rzadkością w tamtych rejonach. W czasie spotkania z
oficerami z mostku zadzwonił nagle oficer wachtowy, zawiadamiając, że w ślad za statkiem podąża jakaś łódka. Wkrótce okazało się, że lodzie są dwie, a na każdej z nich znajduje się czterech uzbrojonych
ludzi. Kapitan zawiadomił brytyjską organizację marynarki handlowej, która zajmuje się m.in. wspieraniem statków atakowanych przez piratów. Nakazał też zwiększyć prędkość. Nie na wiele się to jednak
zdało, gdyż łodzie napastników były szybsze.
- Od początku było wiadomo, że tam nam nikt nie może pomóc, bo wszystkie siły marynarki wojennej były zgromadzone w Zatoce Adeńskiej. Zaryglowaliśmy drzwi i
przygotowaliśmy na rufie dwa węże z wodą, ale taka walka z ludźmi uzbrojonymi w kałasznikowy nie ma sensu. W tej sytuacji podstawowym i zasadniczym celem jest przetrwanie. To nie są przeciwnicy do godnej
i honorowej walki - mówił kapitan Niski.
Wkrótce napastnicy, po aluminiowej drabince z hakiem, wtargnęli na pokład i stanęli przed drzwiami na mostek, na którym zgromadziła się część załogi. Wszystko
działo się bardzo szybko, statek opanowali w ciągu godziny.
- Na pokład weszły bose chłystki z zardzewiałymi kałasznikowami i granatnikami RPG. Filipińscy marynarze byli przestraszeni. Zaczęły
występować objawy paniki. Udało mi się ich uspokoić. Piraci zaczęli strzelać w powietrze i domagali się, żeby otworzyć im drzwi na mostek. Zrobiłem to, chociaż nie wiedzieliśmy, co zamierzają. Oni byli
strasznie zdenerwowani, aż się trzęśli, co jeszcze potęgowało grozę sytuacji. Mogli od razu kogoś zastrzelić, żeby pokazać, że nie żartują, co zdarza się przy takich porwaniach - ocenia Marek Niski.
Trudne życie zakładnika
Na pokładzie "Sirius Star" na szczęście nie doszło do rozlewu krwi. Zgodnie z żądaniem szefa grupy, statek został zatrzymany, marynarze wciągnęli na jego pokład
dwie pirackie łodzie. Po nerwowych poszukiwaniach na morzu statek odnalazł też i wziął na pokład należącą do napastników trzecią łódkę z zaopatrzeniem. Następnie popłynął na północny zachód w kierunku
wybrzeża somalijskiego. Kapitan celowo płynął powoli, żeby na miejsce dotrzeć dopiero 17 listopada rano.
- Nie śpieszyło się nam, bo wiedzieliśmy, że jak długo płyniemy, to jesteśmy im potrzebni. Poza
tym chciałem tam dopłynąć za dnia, bo od 20 lat nie robi się tam żadnych poprawek nawigacyjnych na mapach. Nawet jak są jakieś latarnie, to nie działają. Gdy dopłynęliśmy, zatrzymałem statek 5 mil od
brzegu, ale oni chcieli, żebym stanął bliżej, tak jak inne jednostki. Nie zdawali sobie sprawy z relacji między zanurzeniem statku, a jego wielkością. Nie zgodziłem się, a oni zarzucili mi, że sabotuję
ich polecenia. Otoczyli mnie z bronią i groźnymi minami. Powiedziałem w końcu: zastrzelcie mnie, płyńcie sami, zniszczycie statek, wszystko się zapali i zginiecie. Dopiero to na nich podziałało i dali
spokój. Pierwsze doby cały czas spędzałem na mostku, bo zauważyłem, że moja obecność uspokaja napastników - opowiada kapitan.
"Sirius Star" stanął ok. 30 mil od somalijskiej miejscowości Hobyo. Dla
załogi zaczęły się trudne dni porwania. Piraci podczas przeszukania kabin ograbili wszystkich z pieniędzy i wartościowych rzeczy. Na czas sprawdzania kabin zgodzili się jedynie odłożyć długą broń, która
dodatkowo stresowała marynarzy. Zabrali też pieniądze ze statkowego sejfu, ale tylko tę ich część, której celowo nie ukrył przed nimi kapitan.
Na statku co jakiś czas zmieniali się strażnicy Załoga
miała duże problemy, żeby się z nimi dogadać, bo prawie wszyscy mówili wyłącznie w swoim rodzimym języku.
- Nie potrafili otwierać drzwi i chodzić po schodach. Mieli problemy w orientowaniu się na
statku, ą my im tego nie ułatwialiśmy i trzymaliśmy zamknięte drzwi. Większość z nich całe swoje życie spędziła w pseudo-kraju, w którym prawie niczego nie ma. Porozumiewanie się z nimi było bardzo trudne
i niebezpieczne. Jak przeszukiwali statek, to stwierdzili, że ukryliśmy przed nimi radiostację, a to był czujnik gazu. To ludzie niezwykle surowi. Spali na pokładzie, prawie nie jedli, cały czas byli pod
wpływem narkotyków. Ludzkie życie nie miało dla nich większej wartości - mówił kapitan.
Na zrobionych ukradkiem zdjęciach widać, w jakich warunkach żyli piraci. Pozostały po nich brudne barłogi, wokół
których leżało mnóstwo niedopałków, śmieci i resztki jedzenia. Uzupełnienie ich skromnego prowiantu stanowiły kozy, które przywieźli ze sobą na pokład. Co jakiś czas podrzynali gardło jednej z nich i
nieśli do statkowej kuchni, zalewając po drodze wszystko krwią. Korzystali też z zapasów żywności zgromadzonych na statku, które załoga, uzupełniała samodzielnymi połowami ryb. Część prowiantu udało jej
się ukryć w maszynowni jeszcze przed wtargnięciem napastników. Skutecznym sposobem na ochronę mięsa okazały się też nalepki z angielskim napisem "pork", czyli wieprzowina, której nie jadają
muzułmanie. Większość piratów nie była jednak zbyt religijna - domagali się alkoholu i tylko niektórzy z nich się modlili.
Stres załogi potęgowały hałasy, które powodowała broń wypadają-ca porywaczom z
rąk. Co jakiś czas rozlegały się też strzały. Po jednej ze strzelanin pojawili się trzej piraci, jeden z nich miał ranę postrzałową przedramienia. Kompani nie za bardzo przejmowali się jego stanem.
Opatrunki założył mu ktoś z załogi i popłynął łodzią do brzegu.
Wreszcie wolność
Wkrótce po porwaniu statku piraci zaczęli negocjować okup za jego zwolnienie z saudyjskim armatorem. Przez
cały czas kapitan informował swoją firmę o sytuacji na pokładzie za pośrednictwem tajnej łączności ukrytej przed napastnikami.
- Było to bardzo stresujące i niebezpieczne. Piraci byli bardzo
podejrzliwi. Gdy tylko wchodziło się do jakiegoś pomieszczenia, zaraz wpadali, żeby sprawdzić, co się tam robi - opowiada Marek Niski.
Dzięki temu kapitan jako pierwszy dowiedział się, że negocjacje z
piratami się zakończyły i wkrótce statek ma zostać uwolniony. 9 stycznia w pobliżu "Sirius Star" pojawił się samolot, który zrzucił do morza zasobniki z pieniędzmi. Piraci wyciągnęli je, przeliczyli
gotówkę i podzielili się nią. Pod wieczór pierwsza ich grupa odpłynęła łodziami do brzegu. Wkrótce okazało się, że jedna z motorówek przewróciła się i cała jej załoga poszła na dno. Przepadła też część
pieniędzy z okupu. Ostatni piraci zeszli z pokładu tankowca dopiero przed południem 10 stycznia. Statek powoli ruszył w rejs powrotny do Arabii Saudyjskiej. Załoga zajęła się sprzątaniem zdewastowanych
pomieszczeń i pokładów, z których napastnicy ukradli wszystko, co tylko wydawało im się użyteczne.
- To była wielka radość i ulga. Na miejscu czekały na nas nasze rodziny, które sprowadził armator.
Osobiście przyjechał do nas też prezes Aram-co (saudyjska kompania naftowa, do której należy właściciel "Sirius Star" - przyp. red.). Armator dobrze się tu spisał. Jest to jednak przeżycie, które
pozostawia ślady do końca życia. Dzieje się tak, bo była to długotrwała kumulacja silnego stresu, z którym naprawdę trudno sobie poradzić -ocenia kapitan Niski.
Od czasu porwania "Sirius Star" na
wodach wokół Somalii pojawiło się znacznie więcej okrętów wojennych państw NATO. A także jednostki z innych krajów, m.in. Rosji, Chin i Indii eskortujące często statki handlowe w specjalnie tworzonych
konwojach. Jednak nie rozwiązało to problemu. - Nadal dochodzi tam do ataków pirackich na przepływające statki -wyjaśnia Sebastian Kalitowski, prezes Maritime Safety & Security. - W tygodniu są
przeciętnie dwa, trzy i często kończą się sukcesem piratów. Wbrew pozorom problem nie tkwi w morzu, ale na lądzie. Jest nim niestabilna sytuacja Somalii. Póki nie będzie tam silnego rządu i
praworządności, to nic się nie zmieni. Nie można uzbroić załóg statków czy w inny sposób przygotować je do czynnego odparcia takich ataków. W tamtym rejonie rocznie pływa 20 tys. statków, więc nikt nie
jest w stanie zabezpieczyć ich wszystkich. Dlatego trzeba nauczyć się postępować w sytuacji, gdy dojdzie do ataku pirackiego i sytuacji incydentu zakładniczego - ocenia Sebastian
Kalitowski.