Z Romualdem Kowalskim, prezesem zarządu i dyrektorem Stoczni Remontowej Nauta SA rozmawia Maciej Borkowski
- Nauta wykupiła część upadłej Stoczni Gdynia. Co zamierzacie z tym nabytkiem zrobić?
- Zamierzamy się przenieść na tamte tereny - i przygotowujemy już koncepcję ich zagospodarowania.
- Czy są tam odpowiednie warunki, by przenieść całą stocznię, łącznie z jej dyrekcją?
- Przenosimy całość. Poinformowaliśmy już nawet prezydenta Gdyni, że z obecnie zajmowanych terenów
wyprowadzamy się - i poprosiliśmy, żeby miasto, w swoich planach zagospodarowania przestrzennego, przeznaczyło te tereny pod funkcje miejskie.
- A jak się ma wielkość powierzchni obecnie przez
was zajmowanej do tej nowo nabytej?
- Tu mamy ok. 8 ha, a tam - ok. 14 ha.
- Czyli jest tam sporo miejsca na rozwój...
- Mając więcej miejsca, liczymy na to, że - w jakiejś
perspektywie czasu - wolumen naszej sprzedaży też się zwiększy.
- O ile mogą wzrosnąć wasze możliwości produkcyjne w wyniku tych przenosin?
- Założyliśmy, że w 2011 r. nasza sprzedaż
wzrośnie o 50%, w stosunku do obecnej - ale nasz potencjał, być może, nawet dwukrotnie.
- Czy nabyte przez was tereny pozwolą, bez większych problemów i nakładów, na kontynuowanie tam obecnej
waszej działalności?
- Zanim zgłosiliśmy się do przetargu i wpłaciliśmy wadium, zrobiliśmy pełne rozeznanie. Wielokrotnie, wraz z wszystkimi firmami z naszej grupy, wizytowaliśmy tamte tereny i
stwierdziliśmy, że przeniesienie się jest w pełni możliwe. Nie wiemy wprawdzie jeszcze, jak zagospodarujemy część z tych terenów, gdyż będzie ich dużo więcej niż posiadamy obecnie. Oglądaliśmy przede
wszystkim istniejące tam wydziały produkcyjne, a szczególnie 2 duże magazyny. Prowadzimy już rozmowy, jak te tereny i obiekty zagospodarować. Przeniesienie naszych doków jest w pełni możliwe, ale musimy
wyremontować, wzmocnić i zaadaptować do naszych celów jedno nabrzeże (nr 8), żeby mogły po nim jeździć dźwigi do ich obsługi. Wiemy, co musimy tam zrobić - i mamy na to środki. Planujemy również nabycie
kolejnego doku pływającego, o nośności od 10 do 15 tys. t. Myślimy, że uda nam się to wszystko zrealizować w ciągu roku. Jeżeli w 2011 r. miałoby nastąpić ożywienie gospodarcze, to bylibyśmy już jego
beneficjentem.
- Na tej przeprowadzce zrobicie chyba dobry interes, bo skoro wasze obecne tereny staną się miejskimi, to ich wartość bardzo wzrośnie. Jak wyjdziecie na tym per saldo!
-
Trudno to dzisiaj powiedzieć. Znamy ceny transakcyjne, jakie wchodzą w grę przy prywatyzacji pobliskiego Dalmoru, który zamierza wykupić spółka wchodząca w skład grupy IKEA, przy okazji stając się
właścicielem jego terenów. (Mówi się, że miałby na nich powstać gdyński "Manhattan"). To jest o "rzut kamieniem" od nas, czyli jest oczywiste, że jeśli tamte tereny zostaną w ten sposób
zagospodarowane, to i cena naszych odpowiednio wzrośnie.
- Wygląda więc na to, że przeprowadzka czekałaby was prędzej czy później, gdyż wasza działalność stoczniowa w coraz to większym stopniu
kolidowałaby z interesami miasta i tych wszystkich, którzy znajdują się wokół.
- My ograniczalibyśmy rozwój miasta, a ono - wchodząc na sąsiednie tereny - ograniczałoby nas. Wykupując typowe
tereny przemysłowe, i przenosząc się na nie, wyszliśmy więc niejako naprzeciw interesom miasta.
- Kiedy zdecydowaliście się na ten krok? Przecież, od dłuższego czasu, wszystko wskazywało na to,
że dojdzie do fuzji Nauty ze Stocznią Marynarki Wojennej. Czyli, jeśli byście się przenosili, to raczej na jej tereny...
- Decyzję podjęliśmy po pierwszym, nieudanym przetargu na majątek Stoczni
Gdynia. Także dlatego, że nasze projekty dotyczące Stoczni Marynarki Wojennej nie zyskiwały akceptacji.
- Czyjej akceptacji?
- Ministrów obrony i skarbu państwa. Porozumienie, dotyczące
naszego zaangażowania w SMW, parafowaliśmy już w grudniu 2008 r. Wiedzieliśmy też, że tamtą stocznią interesował się kapitał zagraniczny: francuski i holenderski. Stąd, może dlatego nie było tej
akceptacji. W każdym razie, gdy zaczęliśmy się interesować Stocznią Gdynia, te względy przeważały.
- Wasza inwestycja w nowe tereny wskazuje, że - w przeciwieństwie do niektórych innych stoczni
- Nauta ma się dobrze i widzi przed sobą pomyślne perspektywy. Na jakiej podstawie tak sądzicie?
- Kryzys, dla jednych jest walką o przetrwanie, a dla drugich szansą. Potraktowaliśmy go właśnie
jako - szansę. Wiadomo np., że w kryzysie łatwiej o różne zasoby, niż w okresie dobrej koniunktury. Od dawna myśleliśmy o rozwoju, a na obecnym terenie inwestować już nie możemy. Wszystkie nasze plany
restrukturyzacyjne zrealizowaliśmy. Mamy zyski i odłożone w banku pieniądze, z których część mogliśmy zainwestować.
Na różnych akwenach, "na sznurku", stoi obecnie wiele statków. Gdy nastąpi
ożywienie, statki te w pierwszej kolejności będą musiały pójść do remontów - klasowych i innych, a nawet do przebudów, gdyż niewykluczone, że rynek będzie potrzebował czegoś innego. Nikt w najbliższym
czasie nie będzie budował nowych statków, skoro są setki takich, które wystarczy wyremontować. Może nawet armatorzy będą chcieli robić to "na wyścigi", choć trudno dziś powiedzieć, jaka będzie
dynamika ożywienia. Ale na pewno ono będzie. Liczymy na to, iż będziemy jego beneficjentem, zwłaszcza że będziemy dysponowali większymi możliwościami, chociażby w postaci nowego doku pływającego.
- Zamierzacie go kupić, czy też zbudować sami?
- Analizujemy to. Gdybyśmy chcieli go zbudować, byłby to tzw. ekodok, czyli zadaszony, uniezależniający nas od aury, co w remontach jest bardzo
istotne. Są na to fundusze, europejskie i norweskie, przeznaczone na cele ekologiczne, z których można by skorzystać. Na Politechnice Gdańskiej znajduje się nawet dokumentacja takiego doku. Ponieważ jest
to prosta konstrukcja, nie byłoby problemów - zwłaszcza że mamy własne spółki kadłubowe, które mogłyby go zbudować.
Z drugiej strony, na rynku jest dzisiaj sporo gotowych doków second hand. Jesteśmy
zasypywani tego typu ofertami. Można by też dok leasingować, by nie pozbywać się własnych środków. Jest to więc tylko kwestia rachunku ekonomicznego, jaką opcję wybrać. Powołaliśmy już zespół, który ma
dokonać wyboru. Środki na to posiadamy.
- Jak się mają proporcje remontów statków do ich budów czy przebudów w obecnym waszym profilu produkcji?
- Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt,
przebudowy i remonty, gdyż nowych statków aktualnie nie budujemy. Myślimy o tym, w oparciu o nowe zasoby. Ale, byłyby to bardzo specjalistyczne statki.
- W jakim czasie i jak, finansowo,
zamierzacie zrealizować swoje zamiary?
- Przygotowujemy aktualnie harmonogram przenosin - i kalkulujemy niezbędne na to środki. Już wcześniej to oszacowaliśmy. Teraz, musimy precyzyjnie ustalić
ich wielkość. Wszystkie nasze spółki odwiedzają nowy teren i ustalają, jaki obszar będą chciały zająć, które maszyny przejąć, co i gdzie zbudować czy wyremontować. Chcemy wszystko to mieć dokładnie
przygotowane do końca stycznia. Będziemy kontynuować działalność tutaj, a tam równocześnie wszystko przygotowywać - a następnie, sukcesywnie, przenosić nasze zasoby. Chcemy to zrobić do końca roku, nie
przerywając produkcji (a jeśli już, to w niewielkim stopniu). Przeholowanie i posadowienie doków nie potrwa długo, parę dni. Niektóre nasze spółki, np. kadłubowe, które obecnie pracują w bardzo
uciążliwych warunkach, już chcą się przenosić na gotowe place. I nic nie stoi temu na przeszkodzie, bo np. na końcu pirsu VI jest plac montażowy, na którym można wykonywać różnego rodzaju konstrukcje
stalowe. Żadnych wielkich rewolucji, w sensie adaptacyjnym, tam nie będzie.
- Jaki, orientacyjnie, będzie koszt tych przenosin?
- Liczenie rozpoczniemy z chwilą notarialnego
przeniesienia własności terenu - a muszą się jeszcze w tej sprawie wypowiedzieć Zarząd Portu i Skarb Państwa, które mają prawo pierwokupu. W założeniach naszych planów rozwoju na ten rok zapewniliśmy
odpowiednie środki. Renta położenia (obecnych terenów - red.) pozwoliła na sekurytyzację aktywów: wyemitowaliśmy obligacje, na kwotę 120 min zł, które nabyła Agencja Rozwoju Przemysłu. Wydaliśmy z tego 58
mln zł na zakup nowych terenów, w związku z czym mamy jeszcze 62 mln zł i nasze środki własne. Czyli, powinno nam wystarczyć na przeprowadzenie się, inwestycje oraz niezbędne remonty i adaptacje.
- W tym newralgicznym momencie zmienił się wam właściciel. Jest nim teraz Agencja Rozwoju Przemysłu. W jaki sposób może to wpłynąć na waszą sytuację?
- O tym, że zmieni się właściciel,
wiedzieliśmy od dawna, ponieważ decyzja zapadła już w lipcu ub.r. Z ARP współpracowaliśmy zresztą już od kwietnia 2008 r., nad projektem "Stocznia Marynarki Wojennej", a również nad projektem naszego
zaangażowania się w aktywa Stoczni Gdynia. Mogę powiedzieć, że ta współpraca układała się bardzo dobrze - i mam nadzieję, graniczącą z pewnością, że nadal tak będzie.
- Jakie są dalekosiężne
cele tych zmian własnościowych, dotyczących zresztą również innych stoczni remontowych?
- Wiemy, że Agencja Rozwoju Przemysłu będzie chciała te stocznie, w tym również i naszą, prywatyzować - i to
w dość szybkim tempie. Możemy się spodziewać, że ten proces prywatyzacji, przynajmniej wobec nas, zostanie zrealizowany w 2011 r. W momencie przeniesienia własności do ARP, nasza załoga nabyła prawo do
nieodpłatnego pakietu akcji.
- Jak to wpłynie na skład waszej rady nadzorczej?
- Właścicielami są obecnie ARP oraz pracownicy i, w jakiejś części, Skarb Państwa.
Jest zapis, w którym
minister skarbu państwa zagwarantował sobie posiadanie jednego przedstawiciela w radzie; dwóch będzie z załogi, więc - jeśli statutowo nic się nie zmieni - pozostałych dwóch, prawdopodobnie, będzie z
ARP.
- Dziękuję za rozmowę.