NATO powierzyło naszej flocie odpowiedzialne zadanie. Będziemy je realizować okrę-tem, który jest skrzyżowaniem
wycieczkowca z pływającą stołówką.
Spod klapy, jaką jest nasza Marynarka Wojenna, wynurzył się okręt o najdłuższej w jej krótkich dziejach nazwie, czyli ORP "Kontradmirał Xawery Czernicki".
Wynurzył się oczywiście w przenośni, bo to nie okręt podwodny. Po prostu wypłynął na morskie fale i na łamy prasy, gdy wcielono go na rok do zespołu NATO-wskich morskich sił przeciwminowych.
To
prawdziwy historyczny moment - ogłosił wiceadmirał Andrzej Karweta, dowódca Marynarki Wojennej RP podczas uroczystej ceremonii, która odbyła się w towarzystwie kompanii reprezentacyjnej w Gdyni, 19
stycznia. -Jesteśmy pierwszą polską formacją, której powierzone zostało dowództwo w tego typu zespole Sojuszu Północnoatlantyckiego. Dało to asumpt do prasowych zachwytów typu "Czernicki rządzi w NATO
". Zaiste. Koń morski by się uśmiał.
Morskie siły przeciwminowe utrzymywane przez nas - to znaczy sojusz wojskowy, w którym obecnie jesteśmy - to takie coś w rodzaju straży pożarnej, co jest na
stałym dyżurze, gdyby Al-Kaida wpadła na pomysł zrobienia bum-bum-bum w jakimś sojuszniczym porcie. Taki odprysk, pipczyk, zasadniczych sił morskich NATO.
Od razu - bo jesteśmy wredni - podpowiadamy
terrorystom, kiedy minować. Latem, bo wówczas ta formacja antyminowa pójdzie calusieńka na urlop. Taka to straż. Takie obyczaje panują na Zachodzie. Choć mało kto to wie ze statystycznej publiczności i
czytelników polskich gazet, a nawet gdy wie, to uwierzyć mu trudno. W lecie, jakby nie daj co, to się ich zwołuje w trybie awaryjnym.
I tyle naszych rad dla terrorystów, wróćmy do "Xawerego".
W "NIE" zajmowaliśmy się nim już dawno, dawno temu, nazywając go przy różnych okazjach skrzyżowaniem autobusu ze śmieciarką (42/2002) albo statkiem do sałatek (14/2003). Choć polska prasa pisze o
nim, jak o cudzie techniki.
Nasz okręt bardzo dobrze nadaje się do walki z Al-Kaidą, bo sam ma głęboko konspiracyjne tradycje. Zbudowano go poza wszelkimi oficjalnymi planami "rozwoju Marynarki"
jako jednostkę, na której mieli się wyszkolić zaopatrzeniowcy naszej przyszłej floty ekspedycyjnej. Przypominamy, że budowa floty ekspedycyjnej był to taki sekretny pomysł w czasach panowania admirała
Ryszarda Łukasika - i po to właśnie mieliśmy sobie sprawić 7 korwet oceanicznych i duży okręt desantowo-zaopatrzeniowy. To były takie reminiscencje po przedwojennej Lidze Morskiej i Kolonialnej, co miała
nas poprowadzić na Togo. I choć dostrzegamy, że III RP czerpie pełnymi garściami z tradycji II RP, ale dokąd płynął Łukasik, nie wiemy do dziś.
Nasz okręt nazwany nazwiskiem kontradmirała II RP
Xawerego Czernickiego był w rzeczywistości bazą demagnetyzującą zamówioną w naszej stoczni przez ZSRR. Radzieccy nie zdążyli jej odebrać, bo im się państwo rozleciało. Trochę to nasi przebudowali i wyszło
nam skrzyżowanie zaopatrzeniowca, transportowca (na góra 10 kontenerów) i śmieciarki. Jego pojemność na paliwo, wodę i ścieki marwojowski pijar podawał w litrach, żeby liczby miały odpowiednią długość w
druku.
Wysłano to cudo zaraz na wojnę z Irakiem, gdzie na szczęście nic mu się nie stało, choć mogło, a po powrocie postawiono go w krzaki na 6 długich lat. Tyle czasu zajęło trawienie wielce
potrzebnych doświadczeń transportowo-zaopatrzeniowych, z czego jednak wynikło, że okręt trzeba przerobić na coś innego.
Stocznia Marynarki Wojennej jeszcze przed swoim bankructwem zdążyła
przebudować go na wielozadaniowy okręt dowodzenia. Słowo przebudowa jest tu chyba za mocne. Chodziło o poprawienie części kabin dla jednego wice- i kilku kontrkomandorów na lepsze (z własnym sikaniem,
jeśli sprawa toalet nie jest tajemnicą wojskową, którą właśnie zdradzamy), zainstalowanie kilku super-tajnych radiostacji i anten do nich.
Od momentu, gdy podniesiono na nim polską banderę (w 2001 r.),
pisze się o nim nieustannie, że jest jednym z najnowszych okrętów polskiej Marynarki Wojennej. Ba, tyle razy go przebudowywano, że ciągle jest nowy. No i po tych przeróbkach "Czernickiego" wcielono
właśnie do tej NATO-wskiej straży, co to idzie na urlop w najsuchszej porze roku. Wcielono - to mało powiedziane, będzie tam okrętem dowodzenia, mając pod sobą 4 niszczyciele min z flot belgijskiej,
brytyjskiej, holenderskiej i niemieckiej!
Też się cieszymy, że nasi oficerowie wszystkich rang znają angielski na tyle, żeby rozkazywać marynarzom z flot różnych ich tam Królewskich Mości (w zestawie
niszczycieli min tylko Niemcy są republikanami). Niepokojące jest jednak - na co zwracaliśmy już uwagę - że kolejny raz nasi wojskowi będą się kształcić w umiejętnościach wartych (z wyjątkiem
lingwistycznych, bo język znać warto) tyle samo, co ćwiczone w PRL sztuki desantowania na plaże pod Kopenhagą. Niczego innego się tam nie nauczą. Może to jest herezja, ale gdyby Al-Kaida zrobiła w którymś
porcie będącym pod nadzorem naszych dowódców z "Czernickie-go" bum-bum-bum, toby się mogli przynajmniej poćwiczyć w dowodzeniu gaszeniem pożaru.
* * *
Jak tak dalej pójdzie z naszą flotą,
to ten "wielozadaniowy okręt dowodzenia" wkrótce nie będzie miał czym dowodzić. Jak pisaliśmy, około 2020 r. resztki naszego MarWoja (poza tym, co się rozpadnie ze starości) czeka włączenie do Straży
Granicznej. Trzeba było "Xawera" przerobić na jednozadaniowy patrolowiec i wysłać do Włoch, na Maltę albo na Cypr, gdzie się masowo desantują czarne ludy z Czarnego Lądu. I tam ich wyłapywać, bo, nie
daj Boże, nadciągną potem do nas. A przez Alpy nie mają tu daleko.