Co teraz? Czy będziemy mieli w Szczecinie stocznię? Gdzie jest zapotrzebowanie, gdzie są
umiejętności i wystarczające warunki, tam są stocznie. W Szczecinie jest i nadal będzie wiele stoczni, choć żadna z nich nie jest wielka i żadna nie wpisuje rewolucyjnych dokonań do swej historii. (Fot
Dariusz R. Janowski)
Trzeba rozmawiać o Stoczni Szczecińskiej, bo trzeba rozmawiać o przyszłości Szczecina. Publikujemy dziś polemiczny, miejscami bardzo osobisty artykuł Marka Tałasiewicza, byłego
wojewody szczecińskiego i członka zarządu Stoczni Szczecińskiej SA. Szczególnie ważne w tym artykule są propozycje rozwiązań.
Śródtytuły w tekście pochodzą od Redakcji.
"Czy też okradłeś
stocznię? Tak jak ja?" - pytał Piotr Biniek w tekście z 11 grudnia ("Kurier Szczeciński"). Oj, miałem ochotę odpowiedzieć: Panie Piotrze Bińku, odważny z pana człowiek, ale żeby tak w połowie
grudnia, tuż przed Stoczniowymi Grudniowymi Rocznicami!... W czasie gdy starzy, a jeszcze bardziej młodzi byli stoczniowcy czczą cudze oraz przywołują także swoje, z upływem lat coraz bardziej
bohaterskie, postawy i dokonania?... W grudniu, kiedy stoczniowcy przed gmachami rządowymi ostro dopominali się o swoje (tzn. właściwie o co?) i kiedy po raz kolejny nie udało się znaleźć jakiegokolwiek
chętnego za całkiem nieduże pieniądze na rdzeń stoczni - obydwa smukłe "Wulkany" i na szeroką "Odrę"? Oj, Panie Piotrze, o nieboszczce albo dobrze, albo w ogóle...
"Czy też okradłeś stocznię?
Tak jak ja?" Wiele lat pracowałem w stoczni i dla stoczni, więc pytanie Pana Bińka przyjąłem jako po trosze skierowane także do mnie, choć zupełnie nie na zasadzie odzywających się na stole nożyc. Zatem
odczekałem do nowego, mam nadzieję, że dobrego roku -i odpowiadam.
Dumni i solidarni
W historii stoczni, jak w życiu człowieka, dni wzniosłości i szlachetnego uniesienia trafiały się
nie-często, zaś codzienność stoczniowa miała także i szabrowniczo-złodziejski rys, zwłaszcza w PRL-owskich łatach, gdy w obfitości był tylko powszechny deficyt wszystkiego. Stocznia była dobrem
"ogólnonarodowym", więc choć konkretnie nic nie należało do nikogo, to wszystko należało do każdego, a wielu traktowało to bardzo dosłownie.
Pamiętam i stoczniową wzniosłość, i miernotę. Mam
osobisty emocjonalny stosunek do stoczni i jej spraw. W1967 roku podjąłem pracę w Szczecinie w zespole automatyki w stoczniowym biurze projektowo-konstrukcyjnym na najwyższym piętrze w imponującym gmachu
przy ul. Ludowej (wtedy to był Centralny Ośrodek Konstrukcyjno-Badawczy Przemysłu Okrętowego, do końca 1970 roku tylko formalnie odrębny od stoczni). W grudniu 1970 roku stałem się świadkiem (trochę
przypadkowym) "zajść" ulicznych w Gdańsku i Szczecinie oraz uczestnikiem (całkiem świadomym) strajku. Dobrze pamiętam, jak to się zaczęło i jak przebiegało. To były naprawdę wielkie dni. Byliśmy dumni
z siebie, solidarni i doświadczaliśmy wszelkiej solidarności - ludzie, stocznia i całe miasto. Był to czas ludzi pięknych i szlachetnych. Uczestniczyłem także w "Bałukowym" strajku w styczniu 1971.
Strajk był politycznie ważniejszy od grudniowego, ale determinacja - chyba mniejsza.
"Stocznia jest nasza"
Później, przez niemal dwadzieścia lat, pracowałem w nowo powstałym
Instytucie Okrętowym Politechniki Szczecińskiej, a w latach 1990-1998 wspierałem jak mogłem, ze stołka wojewody, realizację wielkiego programu ekipy Krzysztofa Piotrowskiego, na przykład zwalczając w
dyskusji z wicepremierem Goryszewskim argumenty "Solidarności 80" o niezbędności przekształcenia stoczni w socjalne przedsiębiorstwo pracownicze pod nadzorem państwa (czym jednak piętnaście lat
później ostatecznie stała się Stocznia Szczecińska Nowa). Jeszcze później miałem okazję trochę pobudować bazę paliwową Porta Petrol w Świnoujściu oraz współuczestniczyć w tworzeniu stoczniowego holdingu.
No i wtedy mnie (Piotrowskiego i innych - też) zamknięto pod zarzutem działania na szkodę stoczni, na baaardzo wielką szkodę - taką na dziesięć lat odsiadki. Czy z tego ma wynikać, że "ja też okradałem
stocznię"? Nie, ja w żaden sposób - bezpośredni albo pośredni - stoczni nie okradłem, ale i tak zostałem publicznie, w doborowym towarzystwie Piotrowskiego i jego kolegów, ogłoszony za wielkiego
złodzieja. Sądy nas uniewinniły, ba, nawet wskazały, że w trudnym okresie właściwie tylko ten oskarżany zarząd działał w dobrze pojętym interesie stoczni. Widuję tych ludzi, którzy tak ochoczo skandowali
na nasz widok "złodzieje" i nosili szubienice z naszymi nazwiskami. No i co z tego? Aktywiści związkowi nie ważyliby się nazwać złodziejami kolegów wynoszących ze stoczni kable, elektrody, rury,
farby, rękawice i kombinezony oraz wszelkie inne dobro, bo w postsocjalistycznej gospodarce na szabrownika nie mówi się, że kradnie, powiada się - nawet z pewnym uznaniem - że "umie zorganizować". W
potocznej opinii naszego chrześcijańskiego ludu powiada się, że "wszyscy kradną", wszyscy "dają w łapę", choć przecież niemal każdy z tych "wszystkich" obraża się, gdy mu uświadomić, że skoro
wszyscy, to i on także! Na szczęście, to się jednak zmienia w dobrą stronę... "Stocznia nie jest zarządu, jest nasza!" - też tak wykrzykiwano na wiecach. Wkrótce minie dziesięć lat, ale do dziś nie
mogę zrozumieć, dlaczego, gdy wszystko było jeszcze możliwe, gdy całą grupę stoczniową można było uratować, stoczniowi związkowcy nie godzili się nawet na tymczasowe zamrożenie płac, które średnio były
niemal dwukrotnie wyższe od ówczesnej średniej wojewódzkiej i półtorakrotnie wyższe od krajowej. Rozmowy o niskim kursie dolara i bardzo wysokiej cenie stali kończyli proletariackim "przestańcie
pieprzyć, to wasza sprawa", a wśród stoczniowców były rozpowszechniane instrukcje, jak skutecznie uszkadzać maszyny i instalacje. Nie pamiętają Państwo? Jednak bardzo wielu stoczniowców nie uważało
stoczni za swoją...
Stoczniowcy - siła polityczna
Wiele czynników sprzyjało powstawaniu przekonania o nadzwyczajnej roli stoczni w życiu Szczecina i regionu, a nawet całego kraju. Nie
wielki port, nie wielki armator - jak to było kilkadziesiąt lat temu, gdy przyjechałem do Szczecina, ale stocznia zajmuje szczególne miejsce w sercach i umysłach szczecinian.
Przez dziesięciolecia
budowano w Polsce kult przemysłu ciężkiego i wielkoprzemysłowych oddziałów klasy robotniczej, jako motoru napędzającego postęp społeczny i potęgę gospodarczą kraju, a wszak liczba zatrudnionych w stoczni
była zawsze wielka. Zorganizowani stoczniowcy stanowili wielką siłę polityczną, uświadomioną, przede wszystkim, w Grudniu 70 i Styczniu 71, a ugruntowaną w Sierpniu 80 i niemal w całym
dziesięcioleciu lat następnych. Stoczniowcy byli jednym z najważniejszych środowisk przemysłowych, stanowiących rzeczywistą siłę ruchu przemian politycznych w Polsce. Całe rzesze ludzi uznają, że mają
szczególne zasługi wobec nowej Polski - nawet nie dlatego, że czegoś dokonali, ale właśnie dlatego, że byli stoczniowcami. Podobnie uważa ogół społeczeństwa - od Bałtyku do Tatr.
Sens życia:
stocznia
Ważnym elementem budowania "prostoczniowej" świadomości społecznej była okoliczność, że statki morskie to największe ruchome konstrukcje, jakie zostały kiedykolwiek zaprojektowane i
zbudowane przez człowieka. Stocznia dawała wyjątkowe poczucie sensu osobistej pracy, składającej się na szybko widoczny zbiorowy wielki (także gabarytowo) sukces, a każde wodowanie było tego emocjonalnym,
napawającym dumą potwierdzeniem. Statki morskie były przez kilkadziesiąt lat jedynym polskim produktem finalnym o światowej klasie, zaprojektowanym i wykonywanym w Polsce, angażującym dziesiątki tysięcy
ludzi w niemal wszystkich najważniejszych innowacyjnych dziedzinach gospodarki i nauki. To przecież potrzeby stoczni uzasadniały utworzenie instytutu okrętowego na Politechnice Szczecińskiej, możliwości
stoczni i jej biura projektowego umożliwiały rozwijanie pionierskich prac na wielką skalę w zakresie oceanotechniki. Zupełnie nieprzypadkowo w Szczecinie ma swą główną kwaterę międzypaństwowa
organizacja-firma "Interoceanmetal". Wszystkie inne tzw. polskie przemysły narodowe, tj. głównie górnictwo węglowe i hutnictwo, mają charakter surowcowy, są "na początku". Stocznia, będąc na końcu
łańcucha technologicznego, koronowała dzieło tworzenia. Stocznia była wielką inspiracją, a dla bardzo wielu - sensem życia.
Petardy i opony
W swej "złotej dekadzie" lat
dziewięćdziesiątych nasza stocznia wspięła się na szczyty światowych i europejskich rankingów. Przeświadczenie o szczególnej ważności stoczni i roli stoczniowców przetrwało upadek stoczniowego holdingu,
największej i najlepszej organizacji gospodarczej w powojennej historii naszego regionu. Sześcioletni okres istnienia Stoczni Szczecińskiej Nowej, która mimo gigantycznej pomocy publicznej nie potrafiła
wykorzystać kilku lat światowej wielkiej koniunktury na budowę statków, nie zmienił istotnie pozycji stoczni i stoczniowców w oczach opinii publicznej. Niezbędne programy restrukturyzacji stoczni,
wymuszane sytuacją na rynku światowym i koniecznością przestrzegania zasad równej konkurencji na wspólnym europejskim rynku, były oprotestowywane. Rozsierdzeni stoczniowcy znów, jak kilka lat wcześniej,
demonstrowali "w obronie polskiego przemysłu stoczniowego i zagrożonych miejsc pracy" na szczecińskich ulicach, rzucali petardami, palili opony przed Urzędem Wojewódzkim, zabijali deskami wejście do
regionalnej siedziby rządzącej partii, a wszystko to się działo przy dość powszechnej aprobacie publiczności i mediów. Jakoś nikt publicystów, użalających się (słusznie i po chrześcijańsku) nad losem
stoczniowców i ich rodzin, nie zapytał przywódców "antyzłodziejskich" demonstracji, czy to jest słusznie i po chrześcijańsku, gdy bez perspektywy końca dopłaca się (tzn. my wszyscy dopłacamy) miliardy
złotych nie do przekształcania i unowocześniania marniejącego molocha, a na utrzymanie zatrudnienia w przedsiębiorstwie, które przecież powstało po to, by przysparzać gospodarce, a więc i społeczeństwu,
korzyści.
Nie gaśmy świateł!
Co teraz? Czy będziemy mieli w Szczecinie stocznię? Gdzie jest zapotrzebowanie, gdzie są umiejętności i wystarczające warunki, tam są stocznie. W Szczecinie
jest i nadal będzie wiele stoczni, choć żadna z nich nie jest wielka i żadna nie wpisuje rewolucyjnych dokonań do swej historii. Wielkiej nowej stoczni o tradycyjnym profilu produkcyjnym raczej nie
będzie. Przykro mi, że w walce o robotnicze miejsca pracy utracono z pola uwagi najistotniejszy czynnik rozwojotwórczy stoczni - otoczenie projektowo-technologiczne oraz zaplecze naukowo-badawcze.
Stocznię da się zbudować dość szybko, będącego w światowej czołówce biura projektowego albo instytutu techniki morskiej - nie. Nad tym płaczmy, bo to strata w sensie liczby miejsc pracy dość niewielka,
ale dla utrzymania warunków trwania i rozwoju okrętownictwa - wielka i niemal niepowetowana.
Czy to już koniec i pora gasić światło? Nie, natomiast pora najwyższa, by zmienić myślenie, na nowo określić
cele i priorytety.
Pewne możliwości wynikają z przygotowywanego od strony realizacyjnej Programu dla Szczecina. Wprowadzenie do specjalnej podstrefy ekonomicznej terenów stoczniowych da szansę, na
przykład, na:
- utworzenie - wspólne z Zachodniopomorskim Uniwersytetem Technologicznym, być może także z Uniwersytetem Szczecińskim, i w porozumieniu z Ministrami Gospodarki oraz Środowiska jednostki
naukowo-badawczo-wdrożeniowej w celu przygotowania Polski i Wspólnej Organizacji "InterOceanMetal" do efektywnego podjęcia wydobycia, przeróbki i wykorzystania surowców polimetalicznych z dna
oceanicznego z rejonu Clarion-Clipperton na Pacyfiku po 2020 roku;
- utworzenie komercyjnego podmiotu o charakterze projektowo-wytwórczym z sektora budowy różnego rodzaju jednostek pływających Gachty,
nośniki narzędzi i wyposażenia do prac hydrotechnicznych) na zlecenie instytucji publicznych i Prywatnych, w tym zbadanie możliwości powrotu do realizacji regionalnych, rządowych i ministerialnych
zamierzeń sprzed kilku lat (np. nowy statek badawczy, nowy "szczeciński" typ barek odrzańskich, holowniko-lodołamacze dla Dolnej Odry i Zalewu Szczecińskiego, szybkie motorówki i poduszkowce
patrolowo-ratunkowę);
- pozyskanie nowych przedsiębiorców z sektora projektowania i wytwarzania elementów konstrukcji stalowych (może także wagonów?) oraz urządzeń automatyki i telekomunikacji;
-
powstanie centralnego regionalnego laboratorium pomiarowego i optoelektroniki;
- zorganizowanie inkubatora z zakresu transferu i wdrażania nowych technik i technologii;
- wdrożenie produkcji
zautomatyzowanych, bezobsługowych systemów pomiarowo-kontrolnych z zakresu ochrony środowiska (głównie ochrony atmosfery i wody);
- wdrożenie produkcji narzędzi hydraulicznych do prac podwodnych.
* * *
Morze było i zawsze będzie wielkim wyzwaniem dla człowieka. Świat się zmienia, my też musimy się zmieniać. Korzysta na zmianach ten, kto umie je przewidywać i kształtować ich przebieg. Jeśli
my chcemy także korzystać z tego, że mamy morze, nasze morze, to musimy "patrzeć dalej, niż widać".
No to, Panie Piotrze Bińku, Panie Piotrze Krzystku i wszyscy inni szczecińscy współobywatele,
niechże nam się chce chcieć!