Wczoraj ostatnia grupa byłych stoczniowców odebrała świadczenia z programu zwolnień monitorowanych. Ci, którzy nie mogą
znaleźć pracy, chcą się dopominać swoich racji na ulicach Warszawy i w Komisji Europejskiej.
Do programu w Szczecinie przystąpiło prawie 3600 stoczniowców. Jego głównym celem było organizowanie im
szkoleń zawodowych i pośrednictwa pracy. Oprócz tego program gwarantował przez pół roku wypłaty świadczeń - dwie minimalne pensje miesięcznie, czyli ok. 2 tys. zł na rękę. W czwartek końcową wypłatę z
programu odebrała ostatnia, licząca ponad 1100 osób grupa jego uczestników. Z niedawnych szacunków Andrzeja Głowackiego, prezesa prowadzącej program firmy DGA, wynika, że pracę dotychczas znalazło tylko
ok. 300 stoczniowców ze Szczecina. Kolejnych 560 miało zadeklarować, że widzi dla siebie bliską perspektywę zatrudnienia. Zdecydowana większość w najbliższym czasie nie będzie miała jednak źródła
utrzymania.
Zdaniem Romana Pniewskiego, szefa stoczniowej S80 w Szczecinie, sytuacja staje się poważna. - Ludzie jeszcze się szkolą, ale już nie mają środków do życia. Ci, którzy odeszli w
lutym, nie mają z czego żyć już od dłuższego czasu. Nastroje nie są wesołe. Ludziom gotuje się w głowach. Mam obawy, że najbliższa demonstracja nie będzie pokojowa - ostrzegał działacz.
Związki
zaplanowały ją w Warszawie na 15 grudnia. Chcą się dopominać m.in. osłon dla niemających zatrudnienia pracowników stoczni i innych zakładów w regionie. Z nieoficjalnych informacji wynika jednak, że nie ma
szans na przedłużenie wypłaty świadczeń dla stoczniowców na dotychczasowych zasadach. Wymagałoby to bowiem nowelizacji ustawy kompensacyjnej, której nikt nie przewiduje.
Zdaniem Romy Sarzyńskiej,
rzecznika prasowego Agencji Rozwoju Przemysłu, stoczniowcy otrzymali już od państwa pomoc znacznych rozmiarów. - Z programu, do którego w Szczecinie i Gdyni przystąpiło ponad 8 tys. osób, wypłaconych
zostało w sumie 126 mln zł. W programie dobrowolnych odejść stoczniowcy otrzymali jednorazowo od 20 do 60 tys. zł, co średnio dało 41 tys. zł - wyliczała rzeczniczka.
Związkowcy chcą teraz starać się o
inne świadczenia dla bezrobotnych stoczniowców z funduszy Unii Europejskiej. W sprawdzaniu możliwości otrzymania pieniędzy z tego źródła pomaga im m.in. przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy
Buzek. Do ich ewentualnego wykorzystania niezbędny będzie jednak wniosek polskiego rządu.
- Mam nadzieję, że ktoś w końcu pójdzie po rozum do głowy i coś się zmieni ze świadczeniami dla stoczniowców.
Nie nabywamy prawa do zasiłku, podczas gdy nawet prawo unijne czegoś takiego nie przewiduje. Tymczasem to właśnie UE spowodowała likwidację naszego przemysłu okrętowego. Dlatego najlepiej teraz zwrócić
się do niej o środki na zabezpieczenie tych, którzy nie znajdą pracy - przekonuje Roman Pniewski.