Będzie śledztwo w sprawie zatonięcia rybackiej lodzi w okolicach Darłowa - powiedział wczoraj rzecznik Prokuratury
Okręgowej w Koszalinie Ryszard Gąsiorowski.
Wyjaśnił on, że co prawda formalnie postanowienia o wszczęciu śledztwa jeszcze nie wydano, ale prokuratura dysponuje już zebranymi dotychczas materiałami
dotyczącymi zatonięcia jednostki.
Rybacka łódź, którą przebudowano na jacht motorowy o nazwie "Mariola", zatonęła w niedzielę przed południem ok. 10 mil morskich na północny zachód od Darłowa.
Ze znajdujących się na pokładzie 9 osób uratowano 8. Jedna wciąż uznawana jest za zaginioną.
Rozbitków z "Marioli" podjęły znajdujące się w pobliżu jednostki rybackie.
Zaginionej osoby nie
znaleziono. Ustalono natomiast przybliżoną pozycję zatonięcia "Marioli". Łódź prawdopodobnie leży 30 metrów pod wodą.
Przyczyny wypadku nie są znane. Wiadomo jedynie, że doszło do niego przy
bardzo dobrych warunkach atmosferycznych - stan morza wynosił 1, siła wiatru 2-3, widoczność 10 mil morskich, temperatura Bałtyku ok. 10 stopni Celsjusza.
Jak powiedział prok. Gąsiorowski, z
dotychczasowych ustaleń wynika, że "Mariola" wyszła w morze o 6 rano na rekreacyjne połowy dorsza na wędkę. Było na niej 6 wędkarzy, szyper, jego żona (właścicielka łodzi) oraz ich córka.
Ok. godz.
11, gdy łódź zmieniała łowisko, doszło do jej przechylenia. Jednostka stanęła pionowo i w ciągu krótkiego czasu poszła na dno. Ośmiu osobom udało się wyskoczyć z łodzi. Uznawana za zaginioną właścicielka
"Marioli" miała w tym czasie znajdować się pod pokładem.
Zatopiony jacht motorowy miał stalowy kadłub o długości 7,40 m i był napędzany zamontowanym na stałe silnikiem o mocy 40 KM. Był to
dziewiczy rejs jednostki u nowego właściciela, który kupił ją wiosną br.